Z dystansem

Wczoraj szczyt, dziś dno…

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Dzień 11 listopada to data szczególna w historii Polski. Dzień odzyskania upragnionej niepodległości. Dziś wielu z nas aktywnie uczestniczy w wielu uroczystościach związanych z narodowym świętem. Jednak nie o tym chcę się w tym miejscu rozpisywać, bo przecież to nie jest serwis poświęcony naszej narodowej historii. Tutaj poruszamy tematykę GKS-u Bełchatów. I co ciekawe, 11 listopada to dość szczególna dla naszego klubu data.

Właśnie dziś mija równo dziesięć lat, od chyba jednego z największych wydarzeń w dziejach górniczego klubu. Jak każdy pamięta, była to ta cudna jesień w wykonaniu piłkarzy pod wodzą trenera Oresta Lenczyka. Na dzień 11 listopada 2006 roku zaplanowano dwa mecze w ówczesnej Orange Ekstraklasie, w jednym z nich parę tworzyła Wisła Kraków i GKS Bełchatów. Wielu określało ten mecz wydarzeniem 14 serii spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Tak, tak. Nie Legia, Lech czy Widzew, tylko GKS Bełchatów był brany pod uwagę. Krakowianie przystępowali do tego pojedynku z pozycji lidera, a za ich plecami był właśnie nasz GKS.

W drodze po mistrzostwo jesieni

Przed tym meczem humory w obozie „Brunatnych” były już dużo lepsze niż kilka tygodni wcześniej. Trzeba tu przypomnieć, że rozpędzona ekipa pod wodzą Oresta Lenczyka w pewnym momencie dość ostro wyhamowała, tracąc punkty. Szczególnie bolały te potracone na własnym stadionie. Porażka z ŁKS i remis z Arką, gdzie w tym drugim przypadku rywal bramkę dającą remis zdobył w końcówce spotkania. Arka zarówno ŁKS, były zespołami, którym bliżej było do strefy spadkowej niż do walki o środek tabeli. Na szczęście nasz zespół się w porę pozbierał i w międzyczasie pokonał w Płocku Wisłę 4:0 i w Bełchatowie Koronę Kielce 3:2. Dzięki czemu do Bełchatowa ponownie zawitał optymizm i wiara w to, że mistrz jesieni będzie w stolicy zagłębia brunatnego, a nie w grodzie Kraka. Na lidera miało jeszcze szanse Zagłębie Lubin. Inni się w walce o to miano raczej nie liczyli. Wisła to zawsze Wisła. Tym bardziej, że GKS nigdy w swojej historii nie był w stanie wygrać na Reymonta, a o strzelaniu bramek przez nasz zespół na stadionie w Krakowie nie wspomnę. Wisła miała oprócz przewagi własnego boiska i miejsca w tabeli, jeszcze jedną, bardzo istotną przewagę. Otóż od pięciu lat nikt, żaden zespół nie znalazł sposobu na ogranie Białej Gwiazdy na jej terenie. Za zespołem Oresta Lenczyka przemawiała natomiast passa dwóch zwycięstw z rzędu, każde w dobrym stylu. Takim w jakim wygrywaliśmy mecze przed wspomnianym wcześniej hamowaniem. Kolejnym atutem było to, że nikt nie pauzował za kartki i wszyscy byli zdrowi. Dodatkową porcją optymizmu były słowa piłkarzy GKS, którzy często powtarzali, że są dobrze przygotowani, i potknięcia we wcześniejszych meczach w żaden sposób nie przeszkodzą im w osiągnięciu celu. A tym miało być zakończenie rundy na pierwszym miejscu w ligowej tabeli. Nawet w sklepie z pamiątkami zastanawiano się nad doborem specjalnych gadżetów na tę historyczną chwilę.


Ociężały smok kontra przebiegły zespół Lenczyka

Mijały dni, godziny, minuty, moment rozpoczęcia meczu zbliżał się nieubłaganie. Listopadowy wieczór, typowy, szary, wilgotny i nawet deszczowy. Godzina 18 nadeszła i rozpoczęli. Kibice na stadionie i przed telewizorami dobrze nie usiedli, a już w geście radości świętowali bramkę dla GKS. Rzecz jasna nie wszyscy, ci z Krakowa raczej nie. Kilka chwil i twierdza przy Reymonta padła po raz drugi! Coś niebywałego, malutki Bełchatów wielkiej Wiśle zadał kolejny celny cios. Smok pognał do Wisły (rzeki), przepić goryczkę. Krakowski zespół na deskach, podnosi się, smok jeszcze pije, a GKS biega, gra niczym w transie. Gracze Wisły w szoku, nie wiedzą co się dzieje, nie mają pomysłu na wspaniale zorganizowanych gości. A ci grają prawdziwy koncert pod batutą Oresta Lenczyka, a do uwieńczenia pięknej gry brakuje kolejnych bramek. Krakowianie łapią oddech, wydaje się, że dopną swego i odwrócą losy spotkania. Ich harce podrażniły niczym wygłodniałych wilków graczy GKS. Napojony smok zbliżał się do stadionu z nadzieją na lepszą i skuteczną grę swoich ulubieńców. Był bardzo blisko, a już musiał wracać. Spiker właśnie zakomunikował, że padła trzecia bramka. Nie kontaktowa bynajmniej, tylko trzecia dla gości. Wisła ruszyła do ataku, czyniła do w dalszym ciągu nieporadnie. Bełchatowianie też nie byli dłużni, mecz stał na bardzo wysokim poziomie, tu nikt nie kalkulował. To był mecz o wysoką stawkę, a takich emocji dawno rodzima liga nie widziała. W pewnym momencie uaktywnił się pan z gwizdkiem. Postanowił odłączyć jedno ogniowo z łańcucha napędowego GKS. Mariusz Ujek musiał zakończyć ten mecz już w pierwszej połowie. Niedługo potem nastąpiła przerwa.

Kwadrans na odpoczynek dla jednych, a dla drugich czas oczekiwania co będzie w drugiej połowie. GKS na ustach całej piłkarskiej Polski, wszyscy podnieceni tym co widzieli. Niektórym trochę nie w smak, że to GKS Bełchatów wysoko prowadzi, a nie Wisła. Są jednak nadzieje na odwrócenie losów tego spotkania. Zawodnicy wyszli na drugą połowę. I zaraz się okazało, że to chyba koniec emocji. Goście szybko zadali czwarty cios. Zwykle taki obrót sprawy powoduje koniec emocji, tempo spada i zaczyna się nuda. Nic z tych rzeczy, nie tego wieczoru i nie w przypadku tych zespołów. Tu nikt nie miał najmniejszego zamiaru psuć tego pięknego widowiska. I wreszcie Kraków miał powody do radości, Wisła ukąsiła raz i jeszcze raz. Mogła i trzeci, jednak cuda w bramce GKS wyprawiał Piotr Lech. Paradoksalnie, to co powinien wybronić puszczał, a to co powinien wpuszczać bronił. Tymi interwencjami powinien obniżyć morale gospodarzy. Efekt był jednak odwrotny, gospodarze w pewnym momencie nadawali ton tej rywalizacji.

Czas uciekał, byliśmy coraz bliżej upragnionego sukcesu. Blisko, a z drugiej strony tak daleko. Bo tu trzeba przyznać, że Wisła była bardzo groźna. Miała w składzie takich asów jak Dariusz Dudka, Radosław Sobolewski, Paweł Brożek, Jakub Błaszczykowski, czy Paweł Kryszałowicz. Na szczęście my mieliśmy Piotra Lecha, a w samej końcówce okazje na piątą bramkę. Ta jednak nie padła, usłyszeliśmy natomiast dźwięk ostatniego gwizdka. Wreszcie sędzia zakończył ten wspaniały mecz. To co dziś dla wielu wydaje się bajką, dla nas było realnym doświadczeniem. Wielu z nas przyglądało się wielkiej historii, chwili wielkiej radości piłkarzy ze sporą grupą kibiców z Bełchatowa. Byliśmy świadkami wielkiego sukcesu odniesionego na stadionie w Krakowie. Piłkarze naszego klubu GKS Bełchatów pokonali wielką Wisłę, w składzie której występowało wielu reprezentantów Polski, z obecnym liderem kadry Adama Nawałki Jakubem Błaszczykowskim. Tym meczem zapisaliśmy się w kartach historii naszego klubu i nie tylko. Krakowska twierdza wreszcie padła. Po pięciu latach znalazł się zespół, który pokonał Wisłę na jej stadionie. I był to właśnie GKS Bełchatów! Wspólnie z Wisłą zaprezentowaliśmy widowisko, które na co dzień oglądać mogą kibice w Niemczech, Hiszpanii czy w Anglii.


Pozostały wspomnienia

Dziś, pozostają jedynie wspomnienia tego wspaniałego okresu, bo przecież tamtej jesieni było wiele wspaniałych spotkań w wykonaniu piłkarzy w biało-zielono-czarnych barwach. Dla wielu kibiców młodszego pokolenia, a nawet kolegów z redakcji, raczej chwile niewyobrażalne. Mają czego nam zazdrościć, dla nich władze i piłkarze obecnego GKS przygotowali całkiem inne wrażenia. Dla nas obecny scenariusz był raczej czarnym snem, czymś, co raczej nie miało prawa się zdarzyć. Dla nich jest rzeczywistością, a nasza dawna rzeczywistość jest dla nich snem.

Póki co zmuszeni jesteśmy przyglądać się klubowi i piłkarzom, którym bardzo, ale to bardzo daleko do poziomu prezentowanego dziesięć lat temu. Dziś w klubie uprawia się polityczną gierkę, a kolejni prezesi drapią się po dupach na widok kamer albo wygłaszają przemówienia w miejskim rauszu. Piłkarze częściej kopią się po czołach na boiskach Legionowa czy Kołobrzegu. Czasem ich gra wywołuje taką wściekłość wśród kibiców, że ci nie dopingują albo rozbierają piłkarzy z koszulek! Dziesięć lat temu stadion lśnił blaskiem nawet przy zgaszonych jupiterach. Dziś nawet jeśli je zapalą, widać jego zgliszcza. I chyba ze wstydu postanowiono ich nie zapalać i rozgrywać mecze przy naturalnym świetle.

Najsmutniejsze jest to, że osoby, które doprowadziły do takiego stanu są niewinne jak baranki. Bo jak twierdzą kolejne władze – poprzednicy działali w dobrej wierze i nie chcieli działać na szkodę klubu. Szkoda, bo w normalnych warunkach powinni dawno zakończyć swoją przygodę ze sportem. A tak, mamy to co mamy. Ostatni wódz, który sterował klubem w ekstraklasie dziś z powodzeniem zarządza Skrą, i na tym polu odnosi sukcesy. W klubie piłkarskim w żaden sposób sobie nie poradził. W pewnym sensie jego decyzje są przyczyną takiej a nie innej sytuacji w GKS Bełchatów. Wcześniej każda decyzja podjęta w klubie była wzorem dla innych, wielkich piłkarskiego świata. Dziś decyzje władz GKS zasługują raczej na kabaretowy skecz w Mrągowie. Działania ludzi sterujących klubem wywołują śmiech przez łzy środowiska piłkarskiego w Polsce. Przyszłość klubu rysuje się w czarnych barwach i nie widać na tę chwilę choćby drobnej iskierki nadziei na lepsze jutro…

11 listopada 2006 r., 14. kolejka Orange Ekstraklasy
Wisła Kraków – GKS Bełchatów 2:4 (0:3)
Gole:
Jakub Błaszczykowski 64, Paweł Brożek 73 – Mariusz Ujek 1, Radosław Matusiak 5, 24, Tomasz Jarzębowski 51

Wisła Kraków: Emilian Dolha – Marcin Baszczyński, Michael Thwaite, Dariusz Dudka, Nikola Mijailović – Jakub Błaszczykowski, Radosław Sobolewski, Mauro Cantoro (46. Paweł Kryszałowicz), Marek Zieńczuk (46. Piotr Brożek) – Paweł Brożek, Jean Paulista.
GKS Bełchatów: Piotr Lech – Grzegorz Fonfara, Edward Cecot, Dariusz Pietrasiak, Jacek Popek (81. Rafał Grodzicki) – Tomasz Wróbel (90. Piotr Klepczarek I), Paweł Strąk, Tomasz Jarzębowski (71. Marcin Kowalczyk), Mariusz Ujek, Łukasz Garguła – Radosław Matusiak.

Żółte kartki: Mijailović – Lech, Popek, Wróbel, Garguła
Czerwona kartka: Ujek (34 min)
Sędzia: Grzegorz Gilewski (Radom)
Widzów: 9000

Na dzień dzisiejszy jedynie dwóch zawodników z kadry GKS-u występuje na poziomie Ekstraklasy. Są to Rafał Grodzicki i Marcin Kowalczyk – obaj Ruch Chorzów, Łukasz Garguła, Grzegorz Fonfara i Tomasz Jarzębowski występują na boiskach pierwszej ligi. Odpowiednio Miedź Legnica, Stal Mielec i Bytovia Bytów. Tomasz Wróbel jest zawodnikiem Rozwoju Katowice (II liga), Dariusz Pietrasiak – KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (III liga). Jacek Popek prowadzi akademię piłkarską, Edward Cecot jest szkoleniowcem Zjednoczonych Bełchatów – IV liga. Radosław Matusiak udziela się w internetowych telewizjach natomiast Piotr Lech jeszcze w poprzednim sezonie bronił barw Polonii Poraj.