Moje miasto, mój klub...

Życie napastnika. Tęsknota za Gielem, wyczyn Piecha i rekord Patalana

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Bramka piłkarska mierzy 244 cm wysokości oraz 732 cm szerokości. Wydawać się może, że jest na tyle duża, by w ciągu 90 minut przynajmniej raz (celnie!) do niej trafić. Niestety piłkarzom GKS-u ostatnimi czasy przychodzi to z trudem, a przecież strzelanie goli jest esencją futbolu. Kto więc za ten najważniejszy składnik piłkarskiego widowiska odpowiada? Pytanie – odpowiedź: napastnicy!

Patrząc przed sezonem na nazwiska napastników figurujące w kadrze zespołu nie spodziewałem się fajerwerków, ale też nie myślałem, że będzie tak źle. W stosunku do minionego sezonu formacja ofensywa GKS-u wymieniona została w całości. Nie żebym jakoś szczególnie rozpaczał po odejściu z klubu Valērijsa Šabali czy Patryka Winsztala, gdyż ich liczby z pierwszoligowej wiosny nawet dziś mówią nad wyraz wiele: jeden gol! Mając świeżo w pamięci ich „osiągnięcia” można powiedzieć, że zmiany w tej formacji były rzeczą tak oczywistą, jak wymiana śnieżącego już telewizora kineskopowego na nowy, ciekłokrystaliczny, z systemem Android i dostępem do jakości 4K. W 34. kolejkach sezonu 2020/21 GKS Bełchatów strzelił 24 gole. Nikt nie miał tak niewielu trafień co my. Przy takim wyniku bramkowym degradacja do II ligi była nieunikniona. Gdy ktoś zajrzy w statystyki zobaczy, że najskuteczniejszym strzelcem zespołu był Damian Hilbrycht (5 goli), czyli nominalny ofensywny pomocnik. Chłop potrafił wykorzystać swój czas przy S3 na tyle, że dziś nadal występuje na zapleczu Ekstraklasy. Nawet Maciej Mas, a więc napastnik szyty na miarę – wysoki, dynamiczny, choć bez rzucających na kolana liczb – potrafił przekonać do siebie Skrę Częstochowa i został pierwszym wyborem sztabu szkoleniowego beniaminka F1L. Jak ciężko oglądało się poczynania ekipy dowodzonej przez trenera Węglewskiego, wszyscy doskonale pamiętamy. Jak mało bramek strzelali jego napastnicy, też dobrze wiemy. Nie ma za czym tęsknić. Idźmy dalej.

To, z czym musiał się zmagać się sztab szkoleniowy przed powrotem na drugoligowe boiska, to przede wszystkim brak piłkarzy, więc testowanie odbywało się na potęgę. O ile w defensywie i drugiej linii ruchy prowadzone były od początku, o tyle kwestia typowego napastnika do końca pozostawała niewiadomą. Przyszedł Szymon Sołtysiński, Adrian Bielka, z wypożyczenia powrócił Damian Warnecki, jednak typowej „dziewiątki” wciąż brakowało. Rzutem na taśmę umowę z klubem podpisał Jewhen Radionow. Odetchnąłem – wszak jeszcze wtedy nie wiedziałem, że trafia do klubu z urazem… Niestety do dziś doświadczony napastnik nie miał okazji udowodnić, że pokładane w nim nadzieje nie są jedynie życzeniem bez pokrycia. Przecież gdy grał w ŁKS był idolem kibiców, którzy wiele razy skanowali „Żenia gol”. W 82 meczach w barwach „Rodowitych”, załadował 34 bramki, więc dla kibiców GKS-u jawi się być niczym żagiel dla rozbitka na bezludnej wyspie. To on ma być tym piłkarzem, który da impuls drużynie i zagwarantuje finalizację sytuacji bramkowych. Wróble ćwierkają, że jego powrót na boisko jest kwestią dni, ale nawet jeśli uda mu się wrócić do gry już w najbliższym meczu z Garbarnią, siłą rzeczy i tak będzie daleki od optymalnej formy (choć chciałbym się mylić).

Ktoś mógłby powiedzieć, że system 4-2-3-1, który preferuje trener Rachwał wobec ubogiego wachlarza możliwości personalnych jest jedynym możliwym wariantem. Niedyspozycja Radionowa wymusza na szkoleniowcu „Brunatnych” próbę znalezienia alternatywy. Dlatego efekt placebo polega na tym, że na szpicy ustawiany jest albo Sołtysiński, albo Dawid Flaszka, a ostatnio nawet Adrian Bielka. Potrzeba jest matką wynalazków, więc Patryk Rachwał szuka, testuje, sprawdza kolejne warianty. Opinie są sprawą wyboru, fakty rzeczą świętą – powiedział niegdyś Leopold Łabędź. A fakty są takie, że po dziewięciu meczach sezonu, napastnicy „Brunatnych” mają na koncie zaledwie dwa trafienia. Mało tego! Na dziewięć bramek zdobytych przez GKS, pięć padło z akcji – pozostałe cztery to efekt umiejętnego wykorzystania stałego fragmentu gry. Okoliczność, że najskuteczniejszym strzelcem w zespole jest środkowy obrońca (Martin Klabník) oraz defensywny pomocnik (Artur Golański) dowodzi, że z napastnikami w GKS naprawdę nie jest dobrze…

Ostatnim gwarantem dwucyfrowej liczby strzelonych goli w górniczym zespole był Mateusz Marzec, który w czasie 20 występów (jesienią 2019 roku), 11 razy znalazł drogę do bramki. A mowa przecież o ofensywnym pomocniku! Paradoksalnie schedę po nim przejąć mieli młodzi: Winsztal, Zdybowicz, Mas, ale nigdy nawet nie zbliżyli się do tego wyniku. Patryk Mularczyk również może uśmiechać się pod nosem, gdy przeanalizuje statystyki biało-zielono-czarnych z ostatnich trzech sezonów. Pobyt w Bełchatowie przyniósł mu 10 bramek w sezonie 2018/19, a przecież należy pamiętać, że on podobnie jak Marzec najczęściej występuje w linii pomocy. Inna sprawa, że piłkarska rzeczywistość w Zagłębiu Sosnowiec i Wigrach Suwałki mocno zweryfikowała sympatycznego chłopaka rodem z Mysłowic, który w barwach GKS-u rozegrał sezon życia.

Aż trudno uwierzyć, że ostatnim nominalnym napastnikiem, który w barwach GKS-u wykręcił dwucyfrowy wynik, będąc „napadziorem” przez duże „N” był Piotr Giel. 16 bramek zdobytych w 32 meczach na naszym podwórku wygląda imponująco, choć w sezonie 2017/18, kiedy Giel występował w Bełchatowie, zdarzało mu się nawet rozpoczynać mecze na ławce rezerwowych. Jedno się nie zmieniało: facet w swojej strefie robił sporo szumu, a średnia 0,5 gola na mecz oraz 15 bramek zdobytych w poprzednim sezonie w barwach Bytovii potwierdza, że jak mało kto na tym poziomie on wie, co znaczy instynkt snajpera. Bombardier, którego zapamiętałem głównie z potyczek z Siarką Tarnobrzeg, w których zapakował łącznie siedem sztuk(!), dwukrotnie kompletując klasycznego hattricka. Królestwo za takiego napastnika dzisiaj! Od tego sezonu trafia dla KKS 1925 Kalisz, więc już niebawem znów uda nam się spotkać. Szkoda tylko, że tym razem będziemy po dwóch różnych stronach barykady.

Skuteczność była też mocną stroną Arkadiusza Piecha, poprzedniego snajpera, mogącego się poszczycić liczbą „-nastu” goli strzelonych w barwach GKS-u Bełchatów. Jedenaście trafień z nóg raczej nie zwala, ale gdy dodamy, iż liczbę tę wykręcił w piętnastu spotkaniach rundy wiosennej 2015, to wynik ten nabiera zupełnie innej wagi. Do tego cztery gole strzelone w pamiętnym meczu z Ruchem Chorzów mają swoją wymowę. Nigdy potem Piech tej liczby w jednym sezonie, a tym bardziej rundzie nie przeskoczył. Gdzieś pomiędzy nimi dwoma był wynik 11-tu goli Dawida Flaszki z sezonu 2017/18. Przyjmując jednak, iż „Flacha” występował wyłącznie na środku pomocy, nie biorę go pod uwagę (choć bardzo doceniam tamto osiągnięcie). Skupiam się wyłącznie na napastnikach.

Kandydatów porywających trybuny strzelanymi regularnie golami, było na przestrzeni czterech dekad istnienia klubu przynajmniej kilku. Idąc zgodnie z chronologią, doskonale pamiętam Michała Maka z sezonu 2013/14. Ten filigranowy napastnik dołożył nie cegłę, a cały mur do ostatniego awansu górników do Ekstraklasy. 15 bramek, w tym aż pięć dubletów sprawiło, że zawsze gdy „Maczek” trafiał do siatki, GKS nie przegrywał. Kolejnym snajperem było reprezentacyjne odkrycie Leo Beenhakkera, czyli Radosław Matusiak. Zanim „Rado-Matu”stał się gwiazdą jesieni 2006 roku (nie tylko) w polskiej lidze, strzelił 11 goli w sezonie 2005/06, wydatnie przyczyniając się do utrzymania GKS-u w najwyższej klasie rozgrywkowej. W historycznym sezonie 2006/07 był autorem 9 bramek, a apogeum swoich możliwości zaprezentował w wygranym 4:2 meczu z Wisłą Kraków, której na przestrzeni osiemnastu minut zaaplikował dwa gole. – Zdajemy sobie sprawę, że zrobiliśmy coś wielkiego. Zapisaliśmy się w pewien sposób na łamach historii. Tym bardziej ta wygrana cieszy, bo wygraliśmy z liderem tabeli, z Wisłą, która nie przegrała u siebie od pięciu lat – mówił dziennikarzom tuż po spotkaniu. Do dziś nie rozumiem, dlaczego jego dalsza kariera potoczyła się w ten sposób…

Wicemistrzowska drużyna miała w swoim składzie również innego bramkostrzelnego napastnika, który w jednym sezonie miał dwucyfrowy wynik. Był nim Mariusz Ujek, autor 10 goli, w tym dwóch dubletów z rzędu: w starciach z Wisłą Płock i Koroną. Powiecie zaraz, moment, a gdzie Carlos Costly? Przecież to on został sprowadzony do Bełchatowa w miejsce Matusiaka. Niestety Honduranin podczas swojego prawie trzyletniego pobytu w GKS, nigdy nie przekroczył bariery dziesięciu goli w sezonie, stąd nie poświęcam mu szczególnej uwagi. Wracając… Zanim „Ujo”, słynący ze skutecznej gry głową i ciętego języka 😉 trafił do ekstraklasowego GKS-u, prym w napadzie wiódł Grzegorz Król, określany swego czasu mianem „nowego Lubańskiego”. Piłkarz z przeszłością, który w 35 meczach sezonu 2004/05 zdobył dla „Brunatnych” 23 bramki – co do dziś stanowi wynik nie do pobicia. Wisienką na torcie w jego przypadku był mecz Pucharu Polski z czwartoligową Olimpią Sztum w październiku 2004 roku, kiedy to pięciokrotnie znajdował drogę do bramki. Po drodze był również Marcin Chmiest, zdobywca 12 goli w sezonie 2003/04, który z GKS-u trafił do Legii, czego bełchatowscy kibice długo nie mogli mu wybaczyć, wywieszając w czasie jego pierwszej wizyty z nowym klubem na S3 transparent: „Marcin Chmiest – od bohatera do zera”. Jeszcze wcześniej solidną liczbę wykręcił Krzysztof Kukulski, autor 14 bramek w sezonie 1999/2000, choć należy pamiętać, że w tamtym sezonie GKS rozegrał aż 46. ligowych kolejek, więc okazji do wpisania się na listę strzelców było dużo więcej. „Kukuła” wchodził do zespołu sześć lat wcześniej jako osiemnastolatek, w którym łokciami rozpychał się już zaledwie rok od niego straszy Robert Górski, który zaczynał karierę jako napastnik, a kończył jako obrońca. Najlepszy wynik osiągnął w sezonie 1994/95, kiedy jego 13 trafień przyczyniło się do historycznego awansu do Ekstraklasy. Z ligową elitą „Góral” przywitał się równie efektownie, bowiem w premierowym meczu z Górnikiem Zabrze zdobył dwie bramki. Łącznie strzelił dla GKS-u 29 goli, ale nic w tym dziwnego, skoro uczył się m.in. od byłego mistrza Polski, Janusza Kudyby, który, cytując Artura Lamcha z wywiadu udzielonego GKS.net.pl dwa lata temu powiedział: – Janusz przychodził do GKS-u, gdy był już mistrzem Polski z Zagłębiem Lubin, grał w Szwecji, w Norwegii, więc poznał nieco inne realia (…) Kojarzy mi się z nim pewna anegdota: ktoś z zarządu zarzucił mu, że mało strzela, a przecież w sezonie 1992/93 zdobył prawie 20 goli. Janusz gdy to usłyszał, przyszedł do nas i opowiedział nam całą historię, po czym zapytany przez któregoś z kolegów, co odpowiedział na taki zarzut, skwitował krótko: „Mało strzelam? Chcecie aby GKS strzelał więcej? To kupcie sobie strzelbę”. Czuł się na tyle pewny siebie, że w ten sposób rozmawiał z włodarzami klubu. Kudyba w drugoligowym sezonie 1992/93 zdobył dokładnie 19 goli, po czym pożegnał się z Bełchatowem.

Cała dziesiątka przegrywa jednak o kilka długości z drugim najskuteczniejszym w historii piłkarzem: Dawidem Nowakiem. Ośmiokrotny reprezentant Polski, to autor ponad 50 goli na poziomie Ekstraklasy, z czego 42 ustrzelił w barwach GKS-u. O historii „Dawidka” nie trzeba przypominać, to właściwie ikona, którą kibice wybrali do jedenastki „40-lecia”. W swoim najlepszym sezonie strzelił 16 goli (2006/07), a w rozgrywkach 2008/09 popisał się wynikiem niewiele gorszym: 13 bramek. Pierwszego gola zdobył 19 września 2006 roku w meczu 1/16 finału Pucharu Polski z Górnikiem Polkowice, a ostatniego 6 maja 2012 roku w ligowym meczu z Cracovią. Przez sześć lat był gwarantem jakości i skuteczności w ofensywie. Pod warunkiem, że był zdrowy…

Nikt dziś przy Sportowej nawet nie marzy o napastniku tej klasy. Nikt też Roberta Lewandowskiego nie oczekuje, ale (szczególnie) starsi kibice daliby wiele aby do klubu trafił piłkarz pokroju Dariusza Patalana. Młodszym kibicom pokazuję i objaśniam – parafrazując Wojciecha Cejrowskiego: Patalan to lewonożny napastnik, który trafił do GKS-u zimą 1997 roku mając zaledwie 19 lat, a z bełchatowską publicznością przywitał się golem i dwoma asystami w meczu ze Śląskiem Wrocław.

Ściągał na siebie uwagę obrońców, robił różnicę, w każdym meczu dochodził do sytuacji strzeleckich, wielokrotnie też asystował partnerom. To był gość, którego podziwiali wszyscy młodzi chłopcy trenujący wówczas w trampkarzach i juniorach GKS-u Bełchatów. Sam pamiętam swoje podekscytowanie, gdy po jednym z meczów po raz pierwszy poprosiłem go o autograf i wspólne zdjęcie. Dla mnie, 13-letniego wówczas chłopca był niczym RL9 dla dzisiejszych młodych adeptów futbolu. Jeśli obejrzałeś powyższy skrót, zobaczyłeś zaledwie okruszynę możliwości „Pati-Gola”. Wspomnę tylko jego hattrick w starciach z Czuwajem Przemyśl (1997), WKP Włocławek (1998), Hutnikiem Kraków (2000) czy Polonią Bytom (2001), dublet w meczach z Avią Świdnik (1997), Ruchem Radzionków (1998), Lechią Gdańsk (2000), Stalą Stalowa Wola (2000), Polarem Wrocław (2000), Włókniarzem Kietrz (2001), Śląskiem Wrocław (2003) i tak dalej, i tak dalej… Ilości drużyn, którym pakował pojedyncze gole nawet nie zliczę. Bombardował w charakterystyczny dla siebie sposób: Krótki zwód, ucieczka na lewą nogę, mieszanka siły i rotacji – siadało w same widły. – Bramka zdobyta w każdym meczu podbudowuje psychicznie i potem gra się o wiele lepiej – mówił 22 lata temu po meczu z Górnikiem Łęczna, w którym oczywiście zdobył bramkę. Król strzelców II ligi z sezonu 1997/98, był autorem 79 goli GKS-u w latach 1997-2004, a przecież liczby nie mówiły wszystkiego o jego grze. Numer 8 na koszulce, bujna fryzura z „przedziałkiem” i pokerowa twarz. Snajper przez duże „S”. Bezdyskusyjnie najlepszy napastnik w historii GKS-u Bełchatów! „Il Fenomeno” naszego podwórka!

Powiecie teraz, że porównywanie Sołtysińskiego, Warneckiego czy nawet Radionowa do NAPASTNIKÓW pokroju Patalana, Nowaka czy Grzegorza Króla nie do końca jest fair. Może i tak, ale najwyższa pora, by piłkarze, odpowiedzialni dziś w GKS za strzelanie goli, poszli śladem ww. poprzedników. Bo co innego przez 90 minut na boisku ma do roboty snajper, niż uderzać w ten cholerny prostokąt? Czas zerwać z łatką (nieskutecznych) walczaków i zacząć strzelać. Te próby znajdą w końcu drogę do bramki. Przestańmy się usprawiedliwiać niedoświadczeniem i młodym wiekiem. Dawid Kocyła miał 17 lat i 18 dni gdy zdobywał premierowego gola dla GKS-u. W jakim miejscu jest dzisiaj, wszyscy doskonale wiemy, a przecież horyzont jeszcze daleko przed nim. Presja jest, oczekiwania wobec Was również, ale zawsze tak było, jest i będzie. Szczerze, to po „Warnim” widać, że może być kimś, kto faktycznie zacznie znaczyć dla GKS-u tyle – albo niemal tyle – co np. Michał Mak w ekipie prowadzonej w 2013-14 roku przez Kamila Kieresia. Natomiast ręce na kołdrę – na razie zagrał jeden porządny mecz, z Pogonią Siedlce. Mecz, w którym też nie poskładał rywali, ale po prostu fajnie wyglądał, robił wiatr, pokazywał się do grania, często strzelał z dystansu. Musi to pokazywać na dłuższym dystansie. Podobnie „Sołtys”, który w poprzednim sezonie w barwach Sokoła Aleksandrów Łódzki zapakował – jak niegdyś Kudyba – 19 bramek. 19! W spotkaniu z rezerwami Śląska dał już próbkę swoich możliwości. Czekam na więcej! Kwestią czasu wydaje się też rozkwit talentu Adriana Bielki i Mateusza Kempskiego. Wierzę, że wciąż zdolny do wielkich rzeczy jest „Żenia”, na którego powrót czekają wszyscy bełchatowscy fani. Czas by nastąpił przełom! Skoro Fidziukiewicz z Motoru może i Paluchowski z Wisły trafia, to i napastnicy GKS-u „swoje” do wora dorzucić muszą. Łatwo nie będzie, ale na pewno warto!

Oczywiście wciąż można powtarzać, że potrzeba im czasu i podpierać się tym dalej, zaś moje porównania traktować jak spore nadużycie. Nie ma pewności, że misja „gol” w przypadku całej piątki zakończy się powodzeniem. Mimo to życzę Wam/nam wszystkim dobrego finału, tak po prostu. Byśmy mogli się wkrótce wszyscy szczerze uśmiechnąć, znów cieszyć po zdobytych golach, a Wasi/nasi następcy (piłkarze/kibice) za lat ileś zaczęli zrzędzić, trochę jak ja dzisiaj: że w 2021/22 roku, paaanie, to dopiero mieliśmy w GKS napastników!