Przemyślenia Adama Widerskiego

Miało być pięknie, a skończyło się do d…y!

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

T-Mobile Ekstraklasa niczym kalejdoskop – wszystko może się diametralnie zmienić. Odczuł to dość dobitnie na własnej skórze GKS Bełchatów, który po wtorkowym, emocjonującym spotkaniu z Koroną Kielce „zapewnił” sobie prawo występów w 1 lidze w przyszłym sezonie.

Po utracie szans na utrzymanie, bełchatowskim fanom nasuwa się tylko jedno dosadne, a zarazem kolokwialne pytanie: „co się stało, że się zesr..o”? Z drużyny walczącej o czołowe lokaty podczas rundy jesiennej, ba nawet prowadzącej w tabeli przez krótki okres czasu, pozostały jedynie wygasające zgliszcza, z ekipą, która jako pierwsza ustawiła się po bilet do spadku.

Jeszcze na początku rundy rewanżowej, a dokładnie po 21. kolejce, czyli drugim meczu w tym roku, pytany przeze mnie  Marcin Fils o falstart GieKSy na wiosnę odpowiadał: „Runda wiosenna zaczęła się dla nas bardzo źle (…). Wierzę jednak w to, że w końcu odzyskamy formę z początku sezonu i będziemy regularnie punktować, dzięki czemu wskoczymy do pierwszej ósemki. Podobno kto źle zaczyna ten dobrze kończy. Jestem więc przekonany, że osiągniemy nasz cel”. 

Forma jednak nie przyszła i żadnego z celów (najpierw pierwsza ósemka, a potem utrzymanie) nie udało się osiągnąć. A pamiętamy, jak po 15 kolejkach eksperci piłkarscy analizując statystki nazwali Brunatnych, „najlepszą defensywą polskich rozgrywek”. Natomiast teraz śmiało można mówić o najgorszej formacji obronnej w rundzie rewanżowej i finałowej, która straciła, aż 47 bramek w 21 meczach, choć bilans ten, zapewne wzrośnie, bowiem do końca sezonu pozostała jeszcze piątkowa kolejka.

Szukając przyczyn zjawiska zaistniałego w Bełchatowie – „pierwsi będą ostatnimi” wskazałbym na trzy aspekty.

Po pierwsze, brak zdecydowanego lidera zespołu po odejściu do Legii Warszawa Arkadiusza Malarza. Były kapitan Brunatnych nieraz udowodnił na boisku i poza nim, że potrafi utrzymać zespół w ryzach, ja jego dosadne uwagi kierowane do poszczególnych zawodników podczas meczu potrafiły ustawić do pionu i zmobilizować piłkarzy.

Ponadto Arek niejednokrotnie dodawał wiary swojej ekipie, poprzez skuteczne parady, dzięki czemu obrońcy czuli, że oprócz nich samych jest jeszcze jedna bardzo trudna do przejścia zapora. Po transferze Malarza do Legii nie udało się znaleźć osoby, która przejęłaby przysłowiową pałeczkę od byłego kapitana. Ani Paweł Baranowski, Błażej Telichowski czy Patryk Rachwał nie podołali temu zadaniu, a drużyna jeszcze bardziej pogrążała się w kryzysie. 

Wydaje się, że moment kulminacyjny nastał po spotkaniu z Koroną, co najbardziej oddają słowa defensywnego pomocnika, Patryka Rachwała: „Zgadza się, jesteśmy dziadami… zdobyć gola w 90. minucie i stracić w 93., to jest niewytłumaczalne, to kryminał. Pretensje to możemy mieć wszyscy do siebie. Nie spadliśmy w tym meczu. Mieliśmy cały sezon. Mieć tyle punktów po pierwszej rundzie  i spaść z ligi, to jest ewenement” (cyt. za sport.pl)

Według mnie, inne dwa czynniki najbardziej wpłynęły na końcowy efekt GKS-u w tym sezonie. Najpierw warto powiedzieć kilka słów o postawie i poczynaniach zarządu klubu. Podsumowanie działań szefostwa to delikatnie rzecz ujmując jedna wielka komedia. Wszystko zaczęło się od zmiany na stołku prezesa, gdzie Marcina Szymczyka zastąpił Konrad Piechocki. Za kadencji tego pierwszego praktycznie wszystko się układało, no może oprócz pierwszych czterech nieudanych meczów rundy rewanżowej (jeszcze zimą). Natomiast wraz z nastaniem rządów prezesa Piechockiego tak naprawdę wszystko się posypało, a większość jego decyzji przyniosła raczej szkodę niż pożytek dla klubu.

Liczne transfery, które dały nadzieje na walkę GieKSy o miejsce w pierwszej ósemce, okazały się w gruncie rzeczy niewypałami, oprócz wypożyczonego z Legii, Arkadiusza Piecha – strzelca 11 goli dla Brunatnych. Jednakże sam napastnik nie wygra meczu, choć w pojedynkach z Wisłą Kraków i  Ruchem Chorzów to właśnie Arek Piech dał drużynie jedyne wygrane na w tym roku kalendarzowym.
Co więcej, zamieszanie ze zmianą szkoleniowców pierwszej drużyny przyniosło jedynie zamęt w głowach zawodników. Wiadomo, że każdy trener to różne treningi. Jak mówił jeden z zawodników: „Marek Zub bardzo dużą wagę przywiązuje do taktyki. Mamy sporo odpraw, aby jak najlepiej zrozumieć jego filozofię gry”.

Z powyższej taktyki i filozofii gry wykreowały się tylko porażki i raptem dwa remisy w 8 spotkaniach szkoleniowca, który na Litwie osiągnął wszystko co mógł. Ale Litwa to niestety nie Polska, a poziom rozgrywek jest o wiele wyższy niż u sąsiadów.  Konsekwencją zatrudnienia Marka Zuba było jeszcze większe pogrążenie drużyny i spadek szans na utrzymanie do niezbyt dużych rozmiarów. Parafrazując znane powiedzenie można stwierdzić, że Zub „zastał GKS pogrążony, a zostawił spalony”.

Po nieszczęsnych 8 meczach postanowiono przywrócić Kamila Kieresia do łask i powierzyć mu zadanie naprawy tonącej GieKSy, a co za tym idzie wywalczenia prawa występu w Ekstraklasie w przyszłym sezonie. Cel ten był od początku „mission impossible” . Jak mówił Łukasz Wroński: „okaże się czy zasługujemy na bycie w elicie”. Okazało się, że nie, i w konsekwencji kolejkę przed końcem rozgrywek Brunatni spadli z ligi, choć przy odrobinie szczęścia mogło być inaczej.

Kolejnym według mnie, czynnikiem inicjującym fatalną drugą rundę w wykonaniu GKS-u była z jednej strony zbytnia wiara w swoje umiejętności, a z drugiej samozadowolenie z wspaniałych wyników osiągniętych jesienią. To wraz z transferami i dobrymi wynikami w zimowym okresie przygotowawczym zgubiło piłkarzy, który uwierzyli, że następne mecze w lidze będą znacznie prostsze, a kolejne zwycięstwa przyjdą o wiele łatwiej niż na początku, kiedy to presja oraz trema, z powodu bycia beniaminkiem „siedziała” w głowach oraz nogach zawodników.

Nieśmiało, o tym wspomniał Bartłomiej Bartosiak, zapytany po 15 kolejkach o włączenie się GieKSy do walki o europejskie puchary: „Gdy się spojrzy w tabelę, to można tak myśleć, ale nie wariujmy. Jesteśmy beniaminkiem. Skupiamy się na razie na tym, żeby być w grupie mistrzowskiej, a później będziemy myśleć o kolejnych celach. Uważam jednak, że jesteśmy w stanie zrobić małą niespodziankę na koniec sezonu”.

Piłkarska rzeczywistość okazała się brutalna. Brak zdecydowanego lidera drużyny, konflikty w szatni (incydent alkoholowy z udziałem niektórych zawodników) powodujące wzajemną nieufność wśród piłkarzy oraz niezrozumiałe poczynania zarządu klubu doprowadziły do spadku bełchatowskiej ekipy z T-Mobile Ekstraklasy, mimo zeszłorocznego awansu i bardzo dobrej połowy rozgrywek.   

Po sezonie rozpocznie się zapewne czas rozliczeń. Tylko kogo najbardziej one dotkną? Oczywiście piłkarzy i sztab szkoleniowy. A może oprócz nich, sam zarząd zrobiłby rachunek sumienia i poniósł odpowiedzialność za swoje winy?