Serce ze Sportowej

Przypadkowe cztery punkty…

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Dwa mecze, cztery punkty – niezły bilans biorąc pod uwagę, że w cztery dni graliśmy z ostatnią drużyną w tabeli i liderem po 28. kolejce. Wigry Suwałki nic nie musiały, wręcz przeciwnie, to GKS musiał i był stawiany w roli faworyta, a w czwartek Brunatni stoczyli heroiczny bój z Podbeskidziem i tylko przypadek sprawił, że nie zgarnęliśmy w tym spotkaniu trzech punktów.

W ubiegłą niedzielę podopieczni Marcina Węglewskiego spotkali się w Suwałkach z Wigrami. Patrzyliśmy na ten mecz nie tylko przez pryzmat miejsca zajmowanego przez Wigry w tabeli, ale przede wszystkim braliśmy pod uwagę pojedynki pozostałych drużyn walczących o utrzymanie. A tam działy się cuda. Odra Opole – wygrywa w Sosnowcu, Puszcza Niepołomice bije na wyjeździe Termalicę, a Chojniczanka GKS Jastrzębie. I jak tu się nie wkur…? W obecnie trwającym sezonie na koniec rozgrywek mamy piekielnie trudny terminarz. Tak jak powiedział trener Węglewski – GKS nie będzie grał łatwych meczów, a pierwszym z nich był ten w Suwałkach.

To sportkanie trzeba było wygrać, żeby trzymać się peletonu. Jeden niewielki błąd i na koniec może okazać się, że do upragnionego celu zabraknie punktu. Dlatego pojedynek z Wigrami był arcyważny. Na szczęście chłopcy, znając wyniki innych drużyn „walczących o spadek”, poradzili sobie z presją i dość łatwo ograli ekipę Donatasa Vencevičiusa 4:2. Na dodatek w tamtym meczu odblokował nam się Patryk Winsztal, co w końcówce tego sezonu może okazać się zbawienne.

Oczywiście, w przerwie między spotkaniami z Wigrami i Podbeskidziem, nie mogło być zbyt normalnie. W międzyczasie, a przerwa trwała tylko trzy dni, musieliśmy zastanawiać się czy 2. lipca w ogóle będzie kim grać, ale na szczęście wszystko ułożyło się pozytywnie.

Chwilę po tym, jak klub ogłosił przedłużenie kontraktów z ostatnią siódemką zawodników, przyszło zmierzyć się nam z faworytem do bezpośredniego awansu do Ekstraklasy. W pierwszych kilkunastu minutach czwartkowego meczu Podbeskidzie sprawiało wrażenie, jakby chciało nas udusić, ale nie bardzo im to wychodziło. To znaczy wiedzieli, że muszą atakować nas skrzydłami, ale generalnie z tych dośrodkowań, nie licząc jednej sytuacji, stwarzali niewielkie zagrożenie.

Mądre ustawienie, gra z kontry i złoty strzał Krzysztofa Wołkowicza dały nam nadzieje, że możemy „ogolić” kolejnego murowanego faworyta do awansu. Wiara była tym mocniejsza, że po zdobytym golu, w chłopakach pojawiła się nieprawdopodobna determinacja. Biegali do każdej piłki, rozumnie kradli czas gdzie tylko się dało. Cwaniactwo podszyte wolą zwycięstwa za wszelką cenę – mieszanka, wydawałoby się, idealna do osiągnięcia końcowego sukcesu.

Ale jak doskonale wiemy los to figlarz, który raz daje a raz zabiera. Tym razem postanowił zabrać GKS-owi komplet oczek. Jak to się stało, że piłka wybijana przez Wołkowicza spadła pod nogi Kornela Osyry? Tego nie wie nikt. Zupełny przypadek. Obrońca Podbeskidzia ułożył stopę idealnie, albo zupełnie przypadkowo wyszedł mu świetny strzał. Znając pierwszoligowe standardy – raczej to drugie. Przecież gdyby Osyra miał choć ociupinę dłuższe paznokcie czy źle zawiązane sznurowadła, gdyby trafił piłkę minimalnie wyżej albo niżej to ta trafiłaby Mariusza Magierę, albo wyszła na aut bramkowy i mielibyśmy koniec meczu.

Na osobny akapit zasługuje, nie po raz pierwszy zresztą, gra Emila Thiakane. W meczu z Wigrami wychodząc w pierwszym składzie nie potrafił dać drużynie jednej trzeciej tego, co dał w boju Podbeskidziem wchodząc z ławki. Strasznie chimerycznie gra nasz zawodnik. Życzyłbym sobie i państwu tego, żebyśmy w każdym kolejnym meczu oglądali Senegalczyka grającego z taką łatwością i polotem jak w czwartek.