Wbrew temu co piszą media, GKS nie musi dokonać cudu. GKS musi po prostu wykonać swoje obowiązki, zgodnie ze swoim potencjałem i wygrać trzy najbliższe spotkania – Ekstraklasy nie odbierze nam już wtedy nikt.
Co tu dużo mówić, gry GKS nie dało się oglądać miesiącami. Doszło do tego, że już w ogóle zapomnieliśmy jak smakuje zwycięstwo, a jak słusznie zauważyli kibice ostatnie wiktorie Dumy Brunatnej Stolicy można by z powodzeniem pokazywać na TVP Historia.
Ile w tym czasie przyjęliśmy razów to już nasze. Postawa zawodników na boisku zniechęcała do futbolu, a nadzieja umierała z każdym następnym meczem.
No cóż i tak opisywać historie z ostatnich miesięcy można by w kółko, ale teraz to już nie ma sensu. Wszystko co złe pozostało za nami i teraz należy spoglądać w przyszłość, która albo okaże się świetlana (mamy na to 3 mecze), albo niestety powrócimy do „koszmaru” 1 ligi. Tak wiem, dla niektórych drużyn to obecnie szczyt marzeń (patrz Widzew), ale GKS ma w sobie potencjał, zbyt duży, aby to co było mozolnie budowane przez ostatnie lata, tak szybko zmarnować.
Obecnie w internecie toczą się żywe komentarze na temat słuszności bądź nie zwolnienia Kamila Kieresia. Dziś już nigdy nie dowiemy się co by było gdyby, co nie zmienia faktu, że poniedziałkowy mecz pokazał, że jeśli decydowano się na Marka Zuba, który od kilku lat nie specjalnie obserwował ekstraklasę, a zawodników uczył się z dnia na dzień, to rzeczywiście z takiego punktu widzenia to była katastrofalna decyzja.
Nie chcę już pisać o kompromitacji działaczy itd. bo już tego tyle się wydarzyło w ostatnim czasie, że szkoda energii, ale przestrzegam też przed hurraoptymizmem i stawianiem… pomników zawczasu komukolwiek. Nie podlega żadnej wątpliwości fakt, że Kamil Kiereś „zmęczył” i siebie i drużynę, a nierozwiązane problemy (chociażby po akcji z Piastem) wróciły ze zdwojoną siłą. Po prostu klasyczne zmęczenie materiału. Brakło dystansu i obiektywnej oceny, forma większości piłkarzy stoczyła się kompletnie na samo dno. Niestety taka rola trenera, że za wyniki sportowe to on ponosi odpowiedzialność i tyle.
Mecz z Ruchem rzeczywiście dał nadzieję, powtórzę dał – ponieważ przy ówczesnej postawie, formie, atmosferze i braku wiedzy trenera o drużynie, ona dawno umarła.
Ja też przyznam się, że przestałem wierzyć, ale nie będę przepraszał, bo wtedy po prostu się nie dało. Nie mieliśmy drużyny, zawodników, atmosfery, trenera i mądrych decyzji prezesów. Sportowo już byliśmy nieżywi. Jak jednak dziwny jest sport pod tym kątem, przekonaliśmy się właśnie w poniedziałek.
Kamil Kiereś wrócił z pewnością jako trener mądrzejszy, trener z dystansem do sytuacji i z pewnością z zawodową „pokorą”, a na pewno z jeszcze większą motywacją do pracy. Tak to już chyba jest, że niektórzy ludzie w określonym środowisku pasują jak ulał i czują się tam jak ryba w wodzie, natomiast inni gdzieś dochodzą, ale nie wiedzą gdzie i jakie popełnili błędy.
Wypada zatem życzyć wielu lat pracy Kamilowi w GKS, bo jak widać obie strony dobrze się ze sobą dogadują. Potrzebna tylko większa odporność na „wahania koniunktury”… Wbrew temu co piszą media, GKS nie musi dokonać cudu. GKS musi po prostu wykonać swoje obowiązki, zgodnie ze swoim potencjałem, i wygrać trzy najbliższe spotkania – Ekstraklasy nie odbierze nam już wtedy nikt. Nie oczekujmy zatem, że Kiereś będzie cudotwórcą, ale trenerem, a piłkarze nie zbieraniną, a walczącą do ostatniej kropli krwi „bandą”.
Historia bowiem doświadczyła nas wielokrotnie. Już kiedyś „pięknie graliśmy” i spadliśmy, bądź nie awansowaliśmy, a wszystko przez… jeden punkt, albo jak kto woli zbyt długie… serie bez zwycięstwa, czego w ostatnich latach było niestety sporo.
Walczyć Gieksa, walczyć!!!