Zielonym piórem pisane

„Profesjonaliści” z fajką za garażem, czyli obiecanki cacanki

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Trudno jest być dzisiaj zawodnikiem GKS Bełchatów, oj trudno. Jednak chyba jeszcze trudniej mieć nadzieję na lepsze jutro. Co takiego porobiło się z Bełchatowem, że od kilku już lat dyskusja wokół Dumy Brunatnej Stolicy toczy się wokół dziwnych rozgrywek politycznych, obiecanek cacanek, wzajemnych oskarżeń i rosnących długów?

Marcin Węglewski przejmował GKS po Arturze Derbinie w beznadziejnej sytuacji. Wielomiesięczne zaległości finansowe wobec zawodników, próba odszukania odrobiny motywacji do walki o ligowy byt, ale z wiarą że dobry wynik sportowy nakłoni PGE do oficjalnego powrotu. Do powrotu już nie tylko na koszulki GKS, ale również, a może przede wszystkim, na klubowe konto. Przyzwyczailiśmy się bowiem, że logo koncernu pojawiało się na stadionie jeszcze bardzo długi czas, mając darmową reklamę. Nikomu nie chciało się usunąć nazwy sponsora z przestrzeni klubowej, albo tak bardzo byliśmy uzależnieni od tlenu z PGE, że nikt nie mógł zrozumieć dlaczego zostaliśmy porzuceni, a lada dzień strategiczny sponsor wróci. Trudno powiedzieć. Jasnym się jednak stało, że tzw. „warszawka” się na nas wypięła.

Sportowo ekipa Węglewskiego dokonała cudu. Jak mówił trener tuż po zakończeniu sezonu, to czego dokonali było niczym zdobycie mistrzostwa. Wszyscy chyba się z tym faktem mogliśmy zgodzić. Ci co mieli odejść odeszli, natomiast na ich miejsce klub pozyskał dość pokaźną grupę nowych zawodników, wciąż idąc z myślą obraną jeszcze przez trenera Derbina i dyrektora sportowego… Węglewskiego. GKS ma być dobrym miejscem do rozwoju, ma grać na przyzwoitym poziomie, czyli minimum w 1. lidze i czerpać z faktu, że w ostatnich latach potrafi się tu szkolić zawodników. Główną siłę mają stanowić wychowankowie, dla których GKS to coś więcej niż klub.

Pojawiła się nawet nadzieja, bo prezes PGE ogłosił, że koncern zainwestuje w Fundację GKS, przekazując pieniądze na szkolenie młodzieży. Wszyscy w klubie uznali, że wraca „stare”, podpisano nowe kontrakty, zawodnikom obiecano, że pieniądze na pensje się znalazły i wszyscy byli szczęśliwi. Niestety słowo „obiecano” stało się w Bełchatowie hasłem nadużywanym. Kompromitacji pani Janowskiej, której wtórował prezes Rydz, na niesławnej już pseudokonferencji przed budynkiem PGE nawet nie warto przypominać. Strajki, niezadowolenie kibiców, paraliż ruchu drogowego, nic nie dały.

W walkę o GKS włączyli się lokalni politycy, którzy również zamiast podjąć działania, zaczęli obiecywać. Nikt już nie rozumiał, co tu się dzieje i co dalej z klubem.

Jeszcze tydzień temu, po pięknym zwycięstwie w Gdyni, miałem pisać tekst o przyszłości GKS, ale nie tej finansowej, a sportowej. Po zapewnieniu, że pieniądze na pensje piłkarzy zapewni miasto, a PGE obiecało przelew na fundację, stało się jasne, że wreszcie można koncentrować się na aspektach sportowych. Nieważne, że nie do końca jasna była tutaj dla postronnego kibica forma wsparcia. Najważniejsze, że… obiecano 2 miliony złotych.

W końcu, skazywany na pożarcie klub, w nowym sezonie zaczął całkiem ciekawie punktować. Ba, styl zaczął przypominać też coś, co nazywa się piłką nożną, a oglądanie GKS zaczęło sprawiać przyjemność. W poprzednich latach nie było to takie oczywiste. Niestety plany musiały być zmienione, bo nagle gruchnęła wieść o tym, że jednak pieniędzy nie ma, że deklaracje lokalnych polityków i prezesa PGE były jedynie obiecankami.

Trudno się dziwić zawodnikom, nikt nie lubi być oszukiwanym. Tym bardziej, że wykonują swoja pracę naprawdę dobrze. Symbol tego miasta, bo czy to się komuś podoba czy nie, GKS takim symbolem jest, został na lodzie. Młodzi pewnie nie wiedzą, ale kiedyś Bełchatów był kojarzony z trzema rzeczami. Kopalnią, elektrownią i właśnie GKS. Wielu „niekumatych” z geografii dopiero dzięki GKS zaczęło odkrywać, że Bełchatów nie leży na Górnym Śląsku.

Oczywiście PGE wydała oświadczenie, że pieniądze jednak będą, a przeszkodą była jedynie niekompletna dokumentacja. I to jest właśnie w tym wszystkim najtragiczniejsze, bo w tym samym czasie PGE przelała pieniądze na akademię… Widzewa Łódź. To, że PGE sponsoruje wszystko wokół nas, tylko nie GKS jest już nudną komedią. Ważne jest to, że nie potrafiono przez kilka miesięcy opracować struktury, procedur itp., tak, aby akademia GKS mogła zostać wsparta jak najszybciej. Albo zajmują się tym niekompetentni ludzie, albo znów ktoś tu kłamie. Prezes Wiktor Rydz podał się do dymisji. Czy to oznacza, że krążące od dawna plotki, że decydująca opcja polityczna nie jest po stronie prezesa i jeśli dojdzie do zmiany to PGE wróci są prawdziwe? Trudno powiedzieć, jednak te rozgrywki w środowisku bełchatowskim są już bardzo męczące, a piłkarze i sztab trenerski nie mają z czego żyć.

No właśnie, czy jeszcze kiedyś będzie normalnie? Wszędzie tam gdzie PGE wydaje pieniądze na sponsoring, odbywa się to profesjonalnie, z odpowiednią medialną pompą, obie strony się tym chwalą. Tymczasem u nas wygląda to wszystko na totalną amatorkę i bardziej przypomina zachowanie podobne do małolata, który „kitra” się za garażem z fajką, żeby go mama nie nakryła. Dziwny układ, niezrozumiałe postawy, rozgrywka… bynajmniej nie sportowa.

I znów trener Marcin Węglewski apeluje do piłkarzy na konferencji, żeby się nie mazać i walczyć o swoją przyszłość… Niestety narzędzia motywacyjne, które powtarzane wielokrotnie nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, po prostu przestają działać.

Bełchatów, co dalej?