BYŁ TAKI MECZ

Po nitce do kłębka, czyli finał sezonu 18/19 w Stargardzie

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

– To było najdłuższe pięć minut w naszym życiu – mówił tuż po spotkaniu Mikołaj Grzelak. Trener Artur Derbin na pomeczowej konferencji najpierw zanucił fragment piosenki Lady Pank,  a potem został oblany wodą przez rozentuzjazmowanych piłkarzy. Dokładnie dwa lata temu, 19 maja 2019 roku Bełchatów świętował razem ze swoją drużyną awans do Fortuna 1 Ligi! I choć kluczowe rozstrzygnięcia miały miejsce w oddalonym o około 475 kilometrów Stargardzie (oraz poniekąd w Toruniu), powspominajmy!

Była niedziela, godzina 4:22. Brałem ostatni łyk kawy, próbując się dobudzić. Kto normalny w dzień wolny od pracy zrywa się o tak wczesnej porze, by jechać prawie 500 kilometrów na mecz II ligi? – powiedziałem z uśmiechem w przeddzień wyjazdu do swojej żony. Dochodziło w pół do piątej, a telefon zaczynał się grzać, ponieważ nasz kierowca… nie odpisywał na wiadomości. Zaspał! Zaczęło się robić nerwowo, ponieważ planowaliśmy dojechać do celu przynajmniej 45 minut przed meczem. Początek o godz. 13:00. Na szczęście po około dwudziestu minutach w komplecie byliśmy już w samochodzie, obierając kierunek na Stargard.

Jechaliśmy w pięciu (trzech nas z GKS.net.pl, dziennikarz bełchatowskiego oddziału Dziennika łódzkiego oraz tzw. „Freelancer”, znany w bełchatowskim środowisku jako FotoPiotr). Dyskusji, możliwych scenariuszy oraz przewidywań nie było końca. Oczywiście nikt z nas nie brał pod uwagę innego scenariusza niż zwycięstwo i awans GKS-u. A należy pamiętać, że sytuacja w tabeli przed ostatnią serią gier wyglądała następująco: GKS potrzebował zwycięstwa z Błękitnymi lub lepszego wyniku od rezultatu Elany Toruń, która mierzyła się na swoim boisku z walczącą o ligowy byt Olimpią Elbląg. Bełchatowianie mieli na koncie 57 punktów, Elana 56, przy czym lepszy bilans bezpośrednich spotkań należał do rywali. Było więc pewne, że emocji nie zabraknie.

Stargard przywitał nas chmurami i porywistym wiatrem. Na zegarach dochodziła godzina 12:30, a na boisku trwała rozgrzewka obu drużyn. Odebraliśmy akredytacje i każdy udał się w swoją stronę: trzech na sektor dla prasy, a dwóch na boisko, aby przebieg wydarzeń udokumentować na zdjęciach. Bartłomiej Bartosiak, kapitan biało-zielono-czarnych niczym legendarny Leonidas z filmowej opowieści „300” Zacka Snydera stał na czele drużyny. Tuż za nim z kamiennego tunelu zdecydowanym krokiem wychodzili kolejno: Lenarcik, Grzelak, Putin, Szymorek, Biel, Michalski, Mularczyk, Golański, Czajkowski i Grolik. Sędzia Piotr Idzik o godzinie 13:00 dał znak gwizdkiem. Zaczęło się!

Już w pierwszych minutach gospodarze pokazali, że nie mają zamiaru “klękać” przed faworytem i jako pierwsi zaatakowali. W 4. minucie po strzale Jakuba Szreka umiejętnościami musiał się wykazać Paweł Lenarcik. Chwilę później wszystkie “biało-zielono-czarne” serca zamarły. Piotr Kurbiel umieścił piłkę w bramce GKS-u! Na nasze szczęście, sędzia odgwizdał faul napastnika Błękitnych na obrońcy i gola nie uznał. Zrozumieliśmy, że będzie ciężko. Brunatni odpowiedzieli kwadrans później, ale Bartosz Biel po dośrodkowaniu z lewego skrzydła minął się z piłką. GKS najlepszą okazję stworzył w 43. minucie po strzale Marcina Grolika. Górą był jednak bramkarz miejscowych, Mariusz Rzepecki. Do przerwy bez bramek, a w Toruniu remis 1:1. Było nieźle!

Po przerwie bełchatowianie zaczęli grać bardziej ofensywnie, choć poziom meczu nadal nie porywał. Dominowała walka w środku pola, a miejscowi w duchu sportowej walki wcale nie zamierzali ułatwiać sprawy sparaliżowanym momentami stawką meczu giekaesiakom. Trener Artur Derbin nerwowo robił kolejne „kilometry” wzdłuż ławki rezerwowych, zagrzewając swoich podopiecznych do walki. Biegał jak szalony, klękał co chwilę na murawie, podpowiadał, wprowadzał zmiany personalne, próbując dać impuls swojemu zespołowi. Wśród 385 widzów obserwujących to spotkanie z wysokości trybun byli m.in. Dawid Kocyła, Émile Thiakane, Marcin Ryszka i… Jacek Popek. Również Marcin Węglewski, ówczesny dyrektor sportowy nerwowo zerkał w stronę murawy z sektora zajmowanego przez „oficjeli” z brunatnej stolicy, którzy wespół z sektorem kibiców gości wspierali piłkarzy głośnym: GKS, GKS!

Im bliżej końca, nawałnica Brunatnych się nasilała. Próbował Bartosiak, strzelał Mularczyk, ale piłka wciąż nie mogła znaleźć drogi do siatki. Bohaterem meczu mógł zostać Hubert Tylec, który po dokładnym podaniu od Mikołaja Grzelaka znalazł się w wymarzonej sytuacji, lecz sprytniejszy okazał się obrońca gospodarzy. W doliczonym czasie gry idealną okazję miał jeszcze Przemysław Zdybowicz, lecz popisowo skiksował. To się nie uda – pomyślałem, stojąc nieopodal rozgrzewającego się za bramką Błękitnych Mariusza Magiery, który po tej sytuacji aż złapał się za głowę. 19-letni wówczas „Zdybo” po czasie tak wspominał tamtą sytuację: – Na szczęście wszystko zakończyło się happy end’em, ponieważ ostatecznie wywalczyliśmy awans. Chciałem żeby było trochę dramaturgii na koniec (śmiech) – zdradził w styczniu 2020 roku w wywiadzie dla GKS.net.pl.

Mecz zakończył się remisem 0:0. Przy takim wyniku całe środowisko GKS-u Bełchatów zmuszone było oczekiwać na ostatni gwizdek sędziego w Toruniu. Tam, do 93. minuty Elana nadal remisowała z Olimpią Elbląg, choć nikt tak naprawdę nie wiedział, jak wyglądały ostatnie fragmenty tego pojedynku. Na pewno gospodarze „gryźli trawę”, dążąc za wszelką cenę do zdobycia zwycięskiej bramki, która dałaby im awans kosztem GKS-u. Każda kolejna minuta oczekiwania wydawała się nie mieć końca. Patryk Mularczyk z Bartkiem Bartosiakiem jakby zrezygnowani siedzieli na murawie, Marcin Grolik już bez koszulki nerwowo chodził obok ławki, a Bartosz Biel kucając nieopodal sprawiał wrażenie nieobecnego. I tylko Mariusz Magiera, który w tym meczu był rezerwowym siedział z pokerową miną na ławce, oczekując na ostateczne rozstrzygnięcie. I nagle z trybun, dobrze zbudowany facet w średnim wieku zachrypniętym głosem rzucił w stronę piłkarzy GKS-u: „Ej! 1:2! Elbląg strzelił!”. Wtedy cała ławka niczym pocisk armatni wystrzeliła z krzykiem radości w stronę sektora kibiców gości. „Pierwsza liga, pierwsza liga GKS!” – skandowali sympatycy, którzy w międzyczasie wdrapali się na płot, czekając aż Brunatni do nich dołączą. Wystrzeliły korki od szampanów, polały się łzy szczęścia. Płakał Bartek Bartosiak, płakał trener Derbin. Biel z szalikiem „Bełchatowianie” na szyi przybijał „piątki” z kibicami, a Mikołaj Bociek w przypływie radości najpierw wykonał „jaskółkę”, a po chwili – nie wiedzieć czemu – chwycił stojącą nieopodal… gaśnicę proszkową. Z pomysłu (?) jej odpalenia szybko jednak zrezygnował 🙂 Wszyscy wpadli sobie w ramiona. Śpiewom z kibicami nie było końca. Zanim wszyscy wrócili do szatni, odtańczyli jeszcze taniec radości na środku boiska, który rozpoczął… wjazd na kolanach trenera Derbina. „Pierwsza liga, pierwsza liga GKS!” – raz jeszcze odśpiewała cała drużyna.

– Poczułem wielką ulgę, bo zaczynaliśmy ten sezon z ujemnymi punktami i choć nie było „napinki” na awans, udało się nam zrobić coś wielkiego – opowiadał nam po meczu Marcin Grolik. – Wykonaliśmy kawał dobrej roboty – wtórował mu później przed kamerą Bartłomiej Bartosiak. – To są momenty o których jeszcze długo będę pamiętał. No i ta radość, kiedy nadeszła informacja, że Elana przegrała i to my awansowaliśmy. Niezapomniane uczucie, a zarazem nagroda dla wszystkich za cierpliwość i ciężką pracę na przestrzeni całego sezonu – kwitował Hubert Tylec, dla którego (jak się później okazało) był to ostatni mecz w barwach GKS-u.

– Ogromne podziękowania należą się przede wszystkim naszej drużynie, która w tym sezonie pokazała mega charakter i ogrom serducha (…) Oni są naprawdę szaleni i czasami nie jestem w stanie ich okiełznać, tak jak teraz – komplementował swoich podopiecznych szkoleniowiec GKS-u na pomeczowej konferencji prasowej.

Po trzech latach spędzonych na trzecim poziomie rozgrywkowym, GKS Bełchatów wracał do I ligi, w stylu godnym podziwu. Bełchatowianie zgromadzili 58 punktów, na które złożył się dorobek 16 zwycięstw i 12 remisów. Drużyna Artura Derbina przegrała zaledwie sześć meczów ligowych, zdobywając 41 goli i tracąc jedynie 22. W ligach centralnych równie skuteczny był tylko Raków Częstochowa, który stracił taką samą liczbę bramek.

Po szalonej zabawie, m.in. przed szatnią, a właściwie kontenerem spełniającym tę rolę, oraz na przerwanej konferencji prasowej, wesoły autokar z drużyną w środku, mijaliśmy na trasie w drodze powrotnej do Bełchatowa, pozdrawiając się wzajemnie dźwiękami klaksonów. Widok roześmianego kierownika drużyny Radosława Drogosza z podniesionym kciukiem do góry oraz plastikowym kubkiem w drugiej dłoni, w momencie gdy „wycelowałem” w jego stronę obiektyw aparatu, na długo pozostanie w mojej pamięci. Uroczyste powitanie drużyny odbyło się na parkingu klubowym przy ul. Sportowej… grubo po północy!

„To są bohaterowie Bełchatowa! PGE GKS wywalczył awans do I ligi piłkarskiej” – brzmiał tytuł dwustronicowego artykułu w poniedziałkowym Dzienniku łódzkim, okraszonego zdjęciami z meczu oraz momentów świętowania. „Nie powiodła się misja “1 Liga dla Torunia”. Święto w Bełchatowie!” pisał portal weszlo.com, „Zwycięski remis w Stargardzie! GKS Bełchatów wraca do I ligi!” – zatytułowaliśmy artykuł na GKS.net.pl. Gratulacji nie było końca. – Jesteśmy z was bardzo dumni. Cieszę się, że praca całego klubu zaowocowała sukcesem. Mam nadzieję, że pomoc ze strony miasta, która płynęła i płynąć będzie nadal szerokim strumieniem, przyczyni się do kolejnych sukcesów – powiedziała podczas uroczystego obiadu, zorganizowanego dwa dni później na cześć zawodników, trenerów i całego sztabu, Prezydent Miasta Bełchatowa Mariola Czechowska.

A wszystko to miało miejsce dokładnie dzień po moich 36. urodzinach. Dziękuję za ten wyjątkowy prezent!