Po pasjonującym i dramatycznym finiszu sezonu 1995/96, w którym GKS Bełchatów, kosztem szczecińskiej Pogoni utrzymał się w Ekstraklasie, doszło do meczu, o którym każdy kibic biało-zielono-czarnych powinien pamiętać, a przynajmniej kojarzyć z almanachów historii. 16 czerwca 1996 roku na stadionie warszawskiej Polonii GKS mierzył się z Ruchem Chorzów w finale Pucharu Polski. W cyklu “Jest co wspominać” cofamy się w przeszłość i wspominamy ten historyczny pojedynek, ponieważ dziś mija równo 25 lat od tego wydarzenia!
DROGA DO FINAŁU
Do rywalizacji o Puchar Polski GKS przystępował (jeszcze) z Władysławem Łachem w roli szkoleniowca, którego wkrótce miał zastąpić legendarny, jak na nasze realia Krzysztof Pawlak. Bełchatowianie przygodę z turniejem rozpoczynali od II rundy i starcia z trzecioligowym wówczas Dolcanem Ząbki, który sezon wcześniej wywalczył Okręgowy Puchar Polski i awansował do rozgrywek centralnych. 23 sierpnia 1995 r. na kameralnym obiekcie w Ząbkach, biało-zielono-czarni zwyciężyli 2:0 i był to ich pierwszy triumf w sezonie 95/96, bowiem w lidze do tej pory tylko przegrywali. 13 września 1995 r. na drodze GKS-u stanął drugoligowy Górnik Konin, z Jarosławem Krupskim w bramce, którego udało się pokonać dopiero w dogrywce (1:0). W IV rundzie górnicy pojechali do Płocka na mecz ze spadkowiczem z Ekstraklasy, Petrochemią i zwyciężyli 2:0. 22 listopada 1995 r. w 1/8 finału doszło do szalonego pojedynku z innym beniaminkiem I ligi, Siarką. W Tarnobrzegu padło siedem bramek, a wygrana GKS-u 5:2 była jednocześnie pożegnalnym występem Brunatnych w 1995 roku. Po długiej i pracowitej zimie do ćwierćfinałowego pojedynku z Szombierkami Bytom, który rozegrany został 10 kwietnia 1996 r. w Bełchatowie, podopieczni Krzysztofa Pawlaka przystępowali podbudowani wyjazdowym zwycięstwem nad Amicą Wronki. GKS nie składał broni w walce o ligowy byt, ale i rywalizacji o Puchar Polski nie zamierzał odpuszczać. Jednak mecz z drugoligowcem rozpoczął się dla górników fatalnie, bowiem już w 10. minucie goście objęli prowadzenie po celnym strzale Daniela Galucha. Taki wynik utrzymał się do przerwy, a po zmianie stron celnie trafiano już tylko do bramki Szombierek. W 57. minucie bełchatowian „wyręczył” obrońca rywali Janusz Kluge, a trzy minuty później strzałem z półwoleja wynik na 2:1 podwyższył Dariusz Durda. Awans GKS-u przypieczętował gol Marka Trzebnego i górnicy znaleźli się w czwórce zespołów, pozostających w grze o puchar: Widzew Łódź, Ruch Chorzów i trzecioligowa Pogoń Oleśnica. W losowaniu półfinałowych par los nie był zbyt łaskawy, bowiem jako rywala przydzielił górnikom kroczący po mistrzostwo Polski łódzki Widzew. Mecz odbył się 29 maja w Bełchatowie, a gole Janusza Prucheńskiego i Jacka Berensztajna były na wagę awansu.
BLISKO, CORAZ BLIŻEJ…
Tydzień poprzedzający finał piłkarze „Niebieskich” spędzili na zgrupowaniu w Rudach Raciborskich, gdzie w spokoju mogli się przygotowywać do decydującego starcia z Brunatnymi. Ruch już kilka tygodni wcześniej zapewnił sobie awans do Ekstraklasy, więc wszystko było podporządkowane pod mecz z GKS. Bełchatowianie nie mieli takiego komfortu, ponieważ jeszcze cztery dni przed finałem heroicznie walczyli z Pogonią Szczecin o pozostanie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Bój ten ostatecznie wygrali (2:1), ale czasu na regenerację i odpowiednie przygotowanie się do meczu o Puchar Polski mieli (jak się okazało) zbyt mało. Warto przypomnieć, iż na finał Bełchatowianie wyruszyli dopiero w dniu meczu, około godz. 12!
– Nam będącym w euforii z racji utrzymania się w lidze po meczu z Pogonią, zabrakło chyba koncentracji w tygodniu poprzedzającym finał Pucharu Polski. W tej radości z utrzymania, nie zauważyliśmy chyba rozluźnienia, które wkradło się do zespołu. Wydawało się, że po wygranym meczu z Pogonią, rywalizacja z Ruchem pójdzie dosyć gładko – mówiła po latach ikona GKS-u Jacek Berensztajn, w rozmowie z GKS.net.pl.
Przygotowania od strony organizacyjnej były, jak na tamten czas bardzo zaawansowane. Do Warszawy, autokarami podstawionymi przez kopalnię udała się grupa ponad ośmiuset kibiców, którzy chcieli być świadkami największego w historii sukcesu klubu. Ten miał nastąpić po ostatnim gwizdku Michała Listkiewicza, który tym występem kończył swoją sędziowską karierę. Za nasz zespół kciuki trzymało całe miasto – w telebim ustawiony na Placu Narutowicza wpatrzony był tłum ludzi, a tylko nieliczni oglądali transmisję meczu na antenie Canal+. Dwa kluby, dwie zupełnie inne historie, ale cel jeden: zgarnąć trofeum i wystąpić w Pucharze Zdobywców Pucharu.
HISTORYCZNY MOMENT
Oprawa meczu była podniosła. Według różnych źródeł na trybunach stadionu przy ul. Konwiktorskiej zgromadziło się tego dnia około 8-10 tysięcy widzów. Wśród nich m.in. wiele sław życia sportu i kultury. Czas oczekiwania na pierwszy gwizdek umilały m.in. zespoły jazzu tradycyjnego oraz orkiestra Marynarki Wojennej. Mecz odbywał się w Warszawie, obchodzącej wtedy 400-lecie stołeczności. Zanim sędzia Listkiewicz gwizdnął po raz pierwszy, kapitanowie obu drużyn, Sylwester Szkudlarek z GKS-u i Mirosław Jaworski z Ruchu, przedstawili urzędującemu Prezydentowi RP, Aleksandrowi Kwaśniewskiemu swoich kolegów z zespołu. Punktualnie o godzinie 16:30 rozpoczęła się bitwa.
– Szkoda, że Górski w drugiej połowie strzelił (z siedmiu metrów!) obok słupka. Niektórzy moi zawodnicy nie dorośli jeszcze do gry w meczach tej rangi. Jeśli tworzymy mur, to każdy powinien stać w nim jak skała. Szkoda, że po utrzymaniu się w lidze zabrakło nam kropki nad i. Byłoby cudownie – mówił na gorąco po meczu szkoleniowiec biało-zielono-czarnych, Krzysztof Pawlak.
– Taki jest sport. Tym razem byliśmy o jedną bramkę gorsi. Ruch w pierwszej połowie przeważał, ale po przerwie gra się wyrównała, my również stworzyliśmy dogodne sytuacje. Robert Górski zaprzepaścił nawet dwustuprocentową okazję – był sam przed bramkarzem, a później takie pudła się mszczą – podzielił się swoją opinią z dziennikarzem „Przeglądu Sportowego” Janusz Prucheński.
– Mecz, trzeba przyznać, nie stał na najwyższym poziomie, ale przyniósł wiele dramatycznych momentów. Szkoda, że kiepska jakość płyty powodowała sporo przypadkowych zagrań. Pomyślne rozstrzygnięcie batalii o utrzymanie się w I lidze trochę odprężyło zawodników. Euforia ze środy jakby przeniosła się na niedzielne spotkanie. Ponadto wyczerpująca walka ligowa dała także znać o sobie – komentował dzień po meczu na łamach katowickiego „Sportu” trener GKS-u, Krzysztof Pawlak. – Wiadomo było, że wygra w tym meczu drużyna, która pierwsza zdobędzie bramkę – dodał trener Ruchu, Jerzy Wyrobek, który niespełna rok później objął… GKS Bełchatów.
– Pomimo tamtej porażki, my i tak czuliśmy się jakbyśmy dotknęli nieba, ponieważ pamiętajmy, że parę dni wcześniej utrzymaliśmy się w Ekstraklasie. Tych emocji, tych wspomnień nikt nam już nie zabierze. One są dziś więcej warte niż pieniądze – spuentował Artur Lamch.
– Z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego otrzymałem medal za udział w meczu finałowym Pucharu Polski. Byłem z siebie dumny, że mogłem występować jako zawodowy piłkarz w takim meczu – wspominał z satysfakcją etatowy zmiennik w drużynie GKS-u, Marek Trzebny.
Ruch Chorzów – GKS Bełchatów 1:0 (0:0)
Dariusz Gęsior 83
Ruch Chorzów: Piotr Lech – Dariusz Fornalak, Zbigniew Grzesik (86. Bogdan Pieniążek), Marcin Baszczyński, Mirosław Jaworski – Piotr Rowicki, Dariusz Gęsior, Witold Wawrzyczek (72. Adam Katolik), Mirosław Mosór – Mariusz Śrutwa, Mirosław Bąk.
Trener: Jerzy Wyrobek
GKS Bełchatów: Zbigniew Miller – Artur Lamch, Wadim Rogowskoj, Sylwester Szkudlarek, Janusz Prucheński – Robert Rogan, Grzegorz Cheda (88. Marek Nowicki), Jacek Berensztajn, Dariusz Rzeźniczek – Krzysztof Kukulski, Robert Górski (65. Marek Trzebny).
Trener: Krzysztof Pawlak
Żółte kartki: Rowicki – Trzebny
Sędzia: Michał Listkiewicz
Widzów: ok. 8 000
Trzy lata później GKS Bełchatów po raz drugi zagrał w finale krajowego pucharu, lecz to już jednak temat na osobną opowieść, która z pewnością w naszym cyklu znajdzie swoje miejsce.