Łukasz Budziłek: Nie mam do nikogo żalu

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Prawie dwa lata temu wraz z Mate Laciciem i Kamilem Kosowskim został przesunięty do rezerw GKS-u Bełchatów. On został zesłany za całokształt – jak wtedy podawało się w prasie. Pięć miesięcy przed końcem swojego kontraktu w Bełchatowie odszedł do pierwszoligowego GKS-u Katowice i pokazał, że stać go na wiele. Dziś jest w największym polskim klubie, gdzie z Konradem Jałochą rywalizuje o miano bramkarza numer dwa. Łukasza Budziłka, bo o nim mowa, na okoliczność zbliżającego się pojedynku Legia – GKS zapytaliśmy o kilka nurtujących nas tematów.

Michał Nawrot: – Niedawno na oficjalnej stronie Legii powiedziałeś, że będąc w Bełchatowie coś w tobie pękło kiedy trenerzy postawili na kontuzjowanego Adama Stachowiaka, a nie na ciebie. Masz do kogoś żal o tę sytuację?

Łukasz Budziłek: – Każdy wychowanek chce grać w swoim macierzystym klubie, w którym przeszedł wszystkie szczeble rozwoju, ale czas, który spędziłem w Katowicach pokazał, że ta szansa wtedy mi się należała. Ja nie mam do nikogo żalu, bo nie chodzi o to, żeby się na kogoś gniewać. Idę swoją drogą, GKS Bełchatów i ludzie tam pracujący swoją.

– Dużo mówi się o trenerze bramkarzy Legii Krzysztofie Dowhaniu, ale ja mam wrażanie, że w GKS nie docenia się pracy Zbigniewa Robakiewicza. Najpierw pracował z Łukaszem Sapelą, później z tobą a niedawno z Emilijusem Zubasem. Jak ty byś ocenił warsztat byłego legionisty?

– Trener Robakiewicz wyciągnął do mnie rękę, wtedy 16-letniego chłopaka i dał szansę trenowania z pierwszym zespołem. Na pewno pod jego okiem rozwinąłem swoje umiejętności, a wizytówką trenera jest forma jego podopiecznych z która w Bełchatowie w ostatnich latach raczej nie było problemu.

– Będąc w GKSie Katowice Andrzej Iwan, kiedy Adam Nawałka rozsyłał powołania piłkarzom z pierwszej ligi, widział cię w reprezentacji Polski zamiast bramkarza Dolcanu, ale w końcówce minionego sezonu popełniłeś dwa proste błędy. Powiedz, czy wtedy, w tamtych meczach byłeś już myślami w Warszawie?

– Pierwsza sytuacja miała miejsce w Niepołomicach. Po prostu kolega z drużyny krzyknął mi, żebym podał mu piłkę, a zza mojego pola widzenia wybiegł piłkarz Puszczy. W drugim meczu w ogóle miałem nie bronić, ale jakaś sytuacja sprawiała, że musiałem w tym spotkaniu wystąpić i zabrakło trochę koncentracji. Wtedy miałem już podpisany kontrakt z Legią.

– Jak ci się w ogóle żyje w Warszawie? Najpierw z małego Bełchatowa przeprowadziłeś się do Katowic, a teraz jesteś w stolicy. Podejrzewam, że jakość życia jest diametralnie inna.

– W Katowicach żyło mi się bardzo dobrze. Właściwie obracałem się w mniej więcej obszarze takim jakim jest Bełchatów. Miałem bardzo blisko na stadion i wszystkich innych rzeczy potrzebnych mi, żeby żyć. W Warszawie w swoim mieszkaniu jestem dopiero od tygodnia. Szukałem lokum jak najbliżej stadionu, udało się znaleźć coś w miarę blisko, ale te dojazdy trochę przeszkadzają (śmiech). Do tego trzeba się przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o jakość życia, to jest tutaj wszystko co w Bełchatowie, tylko że kilkanaście razy więcej. Na razie skupiam się na tym, żeby pilnować swojej formy dlatego wielu rzeczy w Warszawie jeszcze nie zobaczyłem.

– Pamiętam cię jako chłopaka, który z os. Przytorza na stadion dojeżdżał rowerem. Teraz zamieniłeś nie tylko miasto, ale też klub i całe otoczenie na największe w Polsce. Na pewno jest różnica jeżeli chodzi o organizację, pytanie czy nie jest to przepaść?

– Legia Warszawa to jest klub, który dominuje na naszym ligowym podwórku od kilku lat. Dla nas jako zawodników jest tutaj wszystko zorganizowane tak, żebyśmy nie musieli się niczym przejmować, tylko podnosili swoje umiejętności. Sam klub jest wielką marką. Cieszę się, że te moje przejścia z małego Bełchatowa do większych Katowic i teraz do topowego klubu z Warszawy tak właśnie wyglądały, także zwariowanie mi nie grozi (śmiech).

– Czy właśnie tą swoją drogę uznałbyś za sztandarowy przykład dla młodszych piłkarzy, którzy nie dostali szans pokazania się w Ekstraklasie?

– Jak odchodziłem z Bełchatowa nie miałem przed sobą sześciu propozycji, w których mogłem przebierać. Chodziło o to, żeby wybrać klub w którym będę miał szanse regularnie się pokazywać i wyrabiać swoje nazwisko. Przy przenosinach do Katowic pomógł mi Grzesiek Fonfara za co jestem mu bardzo wdzięczny. Sam klub w pierwszej lidze jest odpowiedni dla młodego zawodnika. W momencie kiedy przez prawie cały 2013 rok nam „żarło” i gdzie graliśmy naprawdę fajną piłkę to przyjeżdżali różni ludzie oglądać zawodników GKS-u. Można się tam wypromować. Może to być też jakaś droga dla młodych zawodników, którzy nie dostają szansy w swoich rodzimych klubach. Zejść szczebel niżej, pokazać się i potwierdzić, że ta szansa powinna należeć się im. Wtedy można atakować gdzieś wyżej.

– Za pomoc w przejściu do Katowic postawiałeś już Grześkowi jakąś dobrą whisky?

– Jeszcze nie było okazji, ale z tym nie będzie problemu tylko trzeba to będzie zrobić w odpowiednim do tego momencie.

– Jesteś wychowankiem GKS-u, a już w sobotę to klub z Bełchatowa przyjeżdża do Warszawy, do mistrza Polski, który aspiruje do gry w Lidze Mistrzów. Zabije mocniej serce jak zobaczysz swoich niedawnych jeszcze kolegów z boiska na murawie Pepsi Areny?

– Na pewno GKS Bełchatów jest we mnie bardzo mocno zakorzeniony, bardzo wiele mu zawdzięczam, ale na boisku nigdy nie ma sentymentów. Nie wiem czy będę grał, ale z chłopakami porozmawiam sobie po meczu, chyba że będzie wynik jaki ja przyjąłem w Bełchatowie przyjeżdżając z Katowicami i szybko uciekną do autobusu? (śmiech)