– Niewiele rzeczy w sporcie daje taką satysfakcję, jak sukcesy ludzi, na których prawie nikt nie stawiał. Warto to docenić – pisze Antoni Bugajski na łamach „Przeglądu Sportowego”.
W Bełchatowie pełno facetów po przejściach. Począwszy od trenera Kamila Kieresia a na niechcianym w Lechu napastniku Bartosza Ślusarskim skończywszy. A tego bracia Mateusz i Michał Makowie. I Kamil Poźniak. No przecież jeszcze nie tak dawno Kieresia w Bełchatowie wpychali za dyrektorskie biurko, bo na szkoleniowca się nie nadawał. A bracia Makowie? Trenowali kiedyś z Wisłą Kraków, trenowali z Legią, ale usłyszeli, że za mali, za chuchrowaci, a wiadomo, że polska liga potrzebuje chłopów na schwał. Z kolei Poźniak robił za dyżurny przykład zmarnowanego talentu. Był kiedyś taki Kamil Poźniak, zdolny junior, i gdzie on jest teraz? – dowodzili przez parę lat piłkarscy eksperci.
Ze Ślusarskim było jeszcze inaczej – jemu nie tak dawni zarzucano, że jest wyjątkowym gatunkiem napastnika – takim, co goli nie potrafi strzelać. Akurat po EURO 2012 zabrał się do roboty, miał najlepszy snajperski sezon, z 11 ligowymi golami, ale happy-endu nie było, bo z hukiem wyleciał z Bułgarskiej – po aferze jarocińskiej. Wiosną grał w Arce Gdynia, jednak nowego prochu strzelniczego tam nie wymyślił.
Całość do przeczytania TUTAJ