Dariusz Pawlusiński: Nie wyobrażam sobie, żeby zupełnie być poza piłką

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Przez trzy i pół roku występował w barwach GKS-u, choć młodsi kibice pamiętają go głównie z Cracovii i Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. W swoim debiucie przy S3 strzelił gola Górnikowi Łęczna i wydatnie przyczynił się do awansu „Brunatnych” do Ekstraklasy w sezonie 2004/05. Był autorem zwycięskiej bramki dla „Pasów” w pamiętnym meczu z GKS w listopadzie 2010 roku, przegranym przez nasz zespół 2:3. Dziś pomimo 42 lat na karku, wciąż czynnie gra w piłkę, reprezentując barwy lidera śląskiej klasy okręgowej, Unii Turza Śląska. W obszernym wywiadzie dla portalu „Weszło” Dariusz Palusiński powspominał m.in. swój pobyt w Bełchatowie.

Miał pan w karierze kilka dołków, gdy myślał o rzuceniu piłki.

Najgorzej było na początku w GKS-ie Bełchatów. W pewnym momencie nie grałem nawet w ówczesnej II lidze, pojawiało się wiele wątpliwości. Później chodziło już bardziej o czynniki życiowe. Po latach zacząłem być zmęczony przeprowadzkami, zwłaszcza w kontekście dzieci. Zmieniały szkoły, otoczenie, znajomych. Nie zawsze trafiały do miejsc, w których odnajdywały się tak dobrze jak wcześniej. Było to psychiczne obciążenie. W Częstochowie narastało w nas przekonanie, że warto już osiąść na stałe w rodzinnych stronach i tam budować swoją przyszłość

O Bełchatowie na pewno chętnie by pan zupełnie zapomniał ze względu na wątki korupcyjne. Po czasie ma pan bardziej pretensje do systemu czy do siebie? 

Bardziej do siebie. Myślę, że gdybym miał inny charakter, nie zgodziłbym się na takie rzeczy, byłbym w stanie się postawić. Nie miałem wiele do gadania, najchętniej raz na zawsze wymazałbym ten okres z pamięci. Czasu jednak nie cofnę, muszę z tym żyć. Z dzisiejszą świadomością, w życiu bym się takich praktyk nie dopuścił. Niestety, w tamtym okresie niemal każdy polski klub był mniej lub bardziej umoczony w to bagno. Przeprowadzając się do Krakowa, na swoim osiedlu miałem sędziego, który w czasach Bełchatowa prowadził nam ustawiony mecz, o czym w trakcie gry nie wiedziałem. Przegraliśmy, a po końcowym gwizdku powiedziałem sędziemu, że my się jeszcze kiedyś spotkamy. No i kilka lat później spotkaliśmy się w Krakowie na jednym osiedlu. Przypomniałem mu tamte słowa.

Przepraszał?

Nie pamiętam. Chwilę pogadaliśmy, powiedział, że „takie były czasy”.

Czyli w Bełchatowie miał pan przekonanie, że albo tak, albo wcale, nie ma innej drogi, jeśli chce się grać?

Niestety tak to wyglądało. Gdyby ktoś się wyłamywał, sądzę, że byłby pozamiatany. Tak ten mechanizm funkcjonował. Co nie zmienia faktu, że gdybym mógł się cofnąć, postąpiłbym inaczej, nawet za cenę wyrzucenia poza nawias. Po latach to wszystko wróciło, gdy rozpoczął się proces, media go nagłośniły, a byłem wtedy kapitanem w Rakowie. Bardzo trudny czas i wielka próba dla mojej rodziny.

Całość przeczytasz TUTAJ.