Po kilku tygodniach negocjacji GKS w końcu doszedł do porozumienia z Legią co do transferu Arka Malarza do drużyny ze stolicy Polski. Jak się okazuje, sam zainteresowany oraz trener Brunatnych do końca nie wiedzieli na jakim etapie są rozmowy na temat sprzedaży kapitana GKS.
W pańskim wieku, z pańskim doświadczeniem, wciąż pojawiają się takie obawy?
ARKADIUSZ MALARZ: Oczywiście! Mimo że kiedyś grałem w Panathinaikosie, klubie równie wielkim jak Legia, to nie miałem pewności, jak zostanę odebrany. Wchodziłem do szatni, do chłopaków, którzy są w niej już długo, a dla mnie Legia jest nowością. Naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyli, ze wszystkimi pogadałem. Czułem się równie dobrze, jak wtedy, gdy wchodziłem pierwszy raz do szatni Bełchatowa.
Poleciał pan na zgrupowanie Legii prosto z obozu GKS Bełchatów w Turcji. Spodziewał się pan, że ta historia tak się potoczy?
Szczerze mówiąc nie. Wydawało mi się, że temat upadł, że kluby nie porozumiały się odnośnie ceny. Kiedy dostałem informację od prezesa, że dogadał się z Legią, byłem mocno zaskoczony. Pierwsze, co zrobiłem, to poszedłem do trenera Kamila Kieresia. On również o niczym nie wiedział, długo debatowaliśmy. Okazało się, że jest nie tylko świetnym fachowcem, ale też bardzo dobrym człowiekiem. Wysłuchał mnie, zrozumiał, że pragnę nowych wyzwań w karierze, że mam jeszcze marzenia, które chcę spełniać.
Ma pan poczucie, że odchodzi po swojej najlepszej rundzie w życiu? Bełchatów, razem z Legią i Lechem, skończył rundę jesienną z najmniejszą liczbą straconych bramek.
Może to, co powiem, wyda się śmieszne, ale mam przekonanie, że najlepsza runda dopiero przede mną. W Xanthi miałem świetny sezon, w Bełchatowie też, ale ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałem. W ogóle nie brałem pod uwagę zarobków. Miałem poczucie, że to niesamowite, że Legia w ogóle się po mnie zgłosiła.