WYWIAD GKS.NET.PL

Hubert Tylec: Przeżyłem w Bełchatowie dużo pozytywnych chwil. Smutno wyjeżdżać

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Sezon 2018/19 dopiero co się zakończył (awansem do I ligi!), a w GKS Bełchatów nastąpiła pierwsza roszada. W drużynie „Brunatnych” nie zobaczymy już Huberta Tylca, z którym klub postanowił nie przedłużać wygasającego z końcem czerwca kontraktu. Porozmawialiśmy więc z samym zainteresowanym o kulisach tego rozstania i poprosiliśmy o podsumowanie (w wielkim skrócie) jego rocznego pobytu w Bełchatowie. Oto co nam powiedział:

Damian Agatowski (GKS.net.pl): Hubert, na początku gratulacje za awans. Niestety nie było ci dane zbyt długo nacieszyć się perspektywą gry w I lidze.

Hubert Tylec: Niestety, tak już bywa w świecie piłki. Zawodowi sportowcy muszą być przygotowani na takie sytuacje. Poza tym bardzo rzadko bywa tak że zespół, który wywalczył promocję do wyższej ligi, w komplecie w niej wystąpi. Część zawodników odchodzi, nowi przychodzą i tak to wygląda. Na szczęście ten awans udało się wywalczyć, dlatego odchodzę z klubu z podniesioną głową, ponieważ jako drużyna osiągnęliśmy coś fajnego.

Kiedy dowiedziałeś się, że GKS nie przedłuży z tobą umowy?

Wczoraj rano. W poniedziałek mieliśmy jeszcze uroczystą kolację, na której nie było mowy o rozstaniu. Wczoraj pojechałem do klubu wziąć rzeczy potrzebne do treningu, z których chciałem skorzystać w okresie urlopowym. Zauważyłem, że w gabinecie jest dyrektor sportowy, więc przy okazji poszedłem zapytać o moją przyszłość, ponieważ z końcem czerwca kończyła mi się umowa z GKS. I tak od słowa do słowa, najpierw z dyrektorem później z trenerem, aż  w końcu usłyszałem, że kontrakt nie zostanie przedłużony. Nie zdążyłem się nawet pożegnać ze wszystkimi chłopakami, ale co zrobić…

Czy można więc powiedzieć, że dość przypadkowo dowiedziałeś się o rozstaniu? Bo wyjeżdżając na przykład na urlop dzień wcześniej, klub musiałby cię poinformować o nieprzedłużeniu umowy np. telefonicznie.

Nie mam pojęcia jakby to wyglądało w takiej sytuacji. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy chodziła taka myśl, że nasze drogi mogą się rozejść i klub nie zaproponuje mi nowego kontraktu. Nie ma się co oszukiwać, nie grałem zbyt wiele. W pewnym momencie widać było, że ta pierwsza jedenastka się ode mnie oddaliła. A jeszcze teraz po awansie do I ligi można było przewidywać, że kadra będzie nieco przewietrzona i sztab szkoleniowy będzie szukał nowych alternatyw i wzmocnień. Chociaż jeszcze wczoraj trener Kacper Jędrychowski sam dawał mi rozpiski i nadajniki do biegania. No cóż, wyszło jak wyszło. Z drugiej strony gdybym już wrócił do domu i wtedy dostał telefon od kogoś z klubu, wówczas i tak musiałbym raz jeszcze przyjechać by pozabierać swoje rzeczy, zdać sprzęt itd. Chyba więc dobrze się stało, że nikt mnie nie zwodził, nie grał na czas, tylko od razu dostałem informację, że GKS nie jest zainteresowany moją osobą.

Nie wiem czy dobrze odbieram, ale odnoszę wrażenie, że jesteś jednak nieco rozżalony całą tą sytuacją?

To nie żal. To bardziej smutek, ponieważ zżyłem się z szatnią, z chłopakami, z tym miejscem, ale jak już wspomniałem na początku – takie jest życie. Nie ma mowy o żalu. W świecie piłki trochę już przeżyłem i kilka podobnych sytuacji przechodziłem. Najważniejsze, że nikt mnie w klubie nie zwodził, tylko zaraz na początku poinformował, że mam wolną rękę w poszukiwaniu nowego miejsca pracy.

A jakbyś sam ocenił swoją postawę w zakończonym sezonie? Zadowolony jesteś z tych liczb, które uzbierałeś przez ten rok: 30 meczów, dwie asysty?

Zadowolony jestem przede wszystkim z wyniku drużyny, ponieważ osiągnęliśmy sukces, na który przed sezonem nikt nie stawiał. Indywidualnie jednak nie mam prawa być zadowolony z tego, co pokazałem. Przychodziłem do GKS-u z IV ligi. Miałem świadomość, że będę musiał włożyć ogrom pracy aby trener mi zaufał. Niestety na początku sezonu przytrafił mi się uraz pleców, który wyeliminował mnie z treningu w okresie przygotowawczym. Zespół dobrze wszedł w ligę, nie przegrywał, więc nie było potrzeby czegokolwiek zmieniać. Wiem, że nie wykorzystałem swojej szansy, a ta liczba rozegranych spotkań nie przełożyła się na ilość występów w pierwszej jedenastce. W podstawowym składzie wychodziłem w sześciu spotkaniach. Najgorsze jest jednak to, że nie udało mi się zdobyć żadnej bramki. Muszę się z tym pogodzić.

Czy teraz z perspektywy czasu i zakończonego sezonu jest coś, co zrobiłbyś inaczej?

Jeżeli już rozmawiamy o pozytywnych aspektach mojej gry, to nadal uważam, że tych dobrych wejść z mojej strony było zdecydowanie za mało. Owszem, zdarzały się mecze po których czułem jakąś satysfakcję i nawet trener mnie chwalił. Niestety nie zawsze wszystko układało się po mojej myśli. W sporcie trzeba mieć również trochę szczęścia, a mnie w kilku sytuacjach zwyczajnie go zabrakło. Teraz nawet sam się sobie dziwię, że przez ten cały sezon byłem taki cierpliwy, bo we wcześniejszych klubach zdarzało mi się „zagotować”. Irytowało mnie siedzenie na ławce rezerwowych, a w GKS po prostu cierpliwie czekałem na swoją szansę. Łapałem te minuty i nawet wchodząc na ostatni kwadrans próbowałem coś dać drużynie. I tu wydaje mi się, że te ostatnie wejścia z Resovią, w Rybniku czy nawet w niedzielę w Stargardzie były pozytywne. Rozegrałem tyle minut ile mi dał trener. Czy była możliwość częstszego grania? Myślę, że tak, chociaż to już raczej pytanie nie do mnie.

A co powiedział trener Artur Derbin kiedy zakomunikował ci decyzję o zakończeniu współpracy? Argumentował to w jakiś sposób?

Nie było żadnych argumentów. Po prostu powiedział, że jest mu przykro, iż musiał podjąć taką decyzję. Zaznaczył, że bardzo poważnie zastanawiał się nad moją przyszłością w zespole. Nie ukrywał, że bardzo mu pasowałem w szatni pod kątem mentalnym, na co od początku zwracał uwagę. Chyba każdy widział jak nasza szatnia była zjednoczona. W tej kwestii wszystko bardzo dobrze funkcjonowało, co przekładało się później na wyniki. Niestety czasami trzeba przewietrzyć szatnię, dać nowy impuls drużynie i nie bać się zmian. Tym razem wypadło na mnie. I choć statystycznie pewnie łapałem się do 13-14 najczęściej grających w kadrze zawodników, wciąż byłem tylko rezerwowym. W statystykach na portalu 90minut.pl wśród piłkarzy najczęściej wchodzących z ławki będzie prowadził Hubert Tylec (śmiech). W Bełchatowie okazałem się stałym zmiennikiem. Dodam jeszcze, że trener Derbin – i to też można było zaobserwować od początku sezonu – nie lubi mieszać w składzie. Zaufał danej grupie ludzi, a ona odwdzięczyła mu się dobrą grą. Ja wchodząc z ławki miałem zwykle dawać impuls drużynie czy nawet popracować w defensywie by utrzymać korzystny wynik.

A w których meczach według ciebie zaprezentowałeś się najlepiej? Z których jesteś najbardziej zadowolony?

Nie wiem czy to można nazwać meczami (śmiech). Raczej wejścia i momenty w tych spotkaniach. Prawdziwych meczów uzbierałem sześć, wychodząc w pierwszej jedenastce i będąc na boisku przynajmniej przez godzinę. Myślę, że nieźle wyglądałem w pucharowym meczu z Miedzią Legnica, aczkolwiek przegraliśmy wtedy 0:1. W miarę pozytywnie wspominam też występ w Tarnobrzegu z Siarką, gdzie po faulu na mnie sędzia podyktował rzut karny. W spotkaniach z Radomiakiem czy ROW-em już tak dobrze nie było.

Przychodziłeś do GKS-u jako nominalny lewy napastnik, ale biorąc pod uwagę na jakich pozycjach występowałeś najczęściej, odnosiło się wrażenie, że trener stara się zrobić z ciebie skrzydłowego. Jak ty się odnajdywałeś na tej pozycji?

Trudne pytanie. Nie chcę też aby ktokolwiek odebrał moje słowa jako wytłumaczenie słabszej postawy w poszczególnych meczach. Prawda jest taka, że gdy przychodziłem do Bełchatowa nie do końca wiedziałem jaki styl preferował będzie trener Derbin. Wcześniej dość długo współpracowaliśmy razem w Zagłębiu Sosnowiec i tam ta gra była całkiem inna. Graliśmy wysokim pressingiem, częściej posiadaliśmy piłkę. Jak traciliśmy dwie bramki, strzelaliśmy trzy – to był zupełnie inny futbol. W Bełchatowie trener postawił na futbol wyrafinowany z nisko ustawioną obroną i tutaj należą się ogromne brawa dla chłopaków, którzy występowali na skrzydłach. „Bielik” (Bartosz Biel – przyp. red.) czy Emil (Thiakane – przyp. red.) bardzo dużo pracowali w defensywie. Nasz styl był taki, aby boczni obrońcy nie opuszczali własnych stref, a wówczas boczni pomocnicy mieli ogromnie dużo pracy w defensywie. Szacunek dla nich za to. Emil nie raz i nie dwa, harując praktycznie cały mecz potrafił przejąć piłkę, nawinąć jednego czy dwóch rywali i dograć komuś z przodu, po czym wracał wspomóc kolegów z obrony. Wracając jednak do pytania. W poprzednich klubach występowałem już na bokach pomocy, ale tam graliśmy piłkę dużo bardziej ofensywną. Ja nie jestem piłkarzem z walorami gry obronnej czy pojedynkach  „jeden na jeden”, dlatego też może częściej siadywałem na ławce niż zaczynałem mecz od początku?

W sezonie 2014/15 wydatnie przyczyniłeś się do awansu Zagłębia Sosnowiec do I ligi. Teraz wywalczyłeś go z GKS. Jakbyś porównał te dwa osiągnięcia? Który triumf smakował lepiej?

Tu muszę być szczery i niech nikt nie ma mi tego za złe, ale bardziej smakował mi awans w Sosnowcu. Wpływ na to miały jednak zupełnie inne względy, ponieważ zawsze byłem chłopakiem stąd i całe swoje młodzieńcze życie związałem z Zagłębiem, przechodząc przez wszystkie szczeble piłkarskiej akademii. Miałem dużo większy wkład w tamten awans. Grałem w podstawowym składzie, strzeliłem kilka bramek, uzbierałem parę asyst, także to było zupełnie inne odczucie. Wówczas Zagłębie było stawiane w gronie faworytów II ligi i choć po rundzie jesiennej byliśmy bodajże na 9. miejscu w tabeli, wiosną zagraliśmy bardzo dobrą rundę i ostatecznie wywalczyliśmy promocję do wyższej ligi. W Bełchatowie sytuacja była zupełnie inna, ponieważ na GKS mało kto przed sezonem stawiał. Zrobiliśmy więc ogromną niespodziankę. Dla kibiców, którzy obserwowali jak ten zespół się budował, jak wyglądała sytuacja kadrowa, że są pewne problemy finansowe, myślę, że większość zakładała raczej walkę o utrzymanie, lecz my po cichu powtarzaliśmy sobie jak bardzo chcielibyśmy awansować, jeśli tylko nadarzy się okazja. Oczywiście cieszyliśmy się tym co jest tu i teraz, i tak kroczyliśmy mecz za meczem, punkt po punkcie aż w końcu dopięliśmy swego i awansowaliśmy.

Zagłębie Sosnowiec spadło do I ligi. Teraz kiedy zakończyłeś grę w GKS, nie przeszło ci przez myśl aby zagrać w swoim macierzystym klubie? GKS przecież przed sezonem poszedł podobną drogą, ściągając do siebie wychowanków: Szymorka, Grzelaka czy Niźnika.

Nie zastanawiałem się nad tym. Na pewno Zagłębie po spadku z Ekstraklasy ma swoje problemy. Nie wiadomo na co w tym momencie może sobie pozwolić? Spadek z elity zawsze wiąże się z ogromną stratą finansową dla klubu, znacznie większą niż np. degradacja do II ligi. Podstawową kwestią jest teraz pytanie, jak ta drużyna będzie budowana? Z tego co mi wiadomo duża liczba zawodników odejdzie, potrzebni więc będą nowi. Pojawił się nowy trener Radosław Mroczkowski i tu również rodzi się pytanie: czy dostanie szansę budowania drużyny na swoich zasadach czy jednak ze względu na mniejsze możliwości finansowe będzie to narzucone z góry? Generalnie na pewno chciałbym wrócić, bo to jakby nie patrzeć mój sportowy dom, w którym piłkarsko się wychowałem i bardzo dużo temu klubowi zawdzięczam. Niemniej to chyba nie jest jeszcze odpowiedni moment na tego rodzaju dywagacje. Zagłębie z pewnością będzie chciało jak najszybciej wrócić do Ekstraklasy, skoro wcześniej przez tyle lat tak mozolnie o nią walczyło. Czy jednak kwestie finansowe są w stanie temu celowi sprostać? Co na dziś klub jest w stanie zaproponować i jakich piłkarzy przekonać do gry u siebie? Zawsze dużo większy bałagan w klubach jest po spadkach niż po awansie. Poczekajmy.

Na koniec powiedz proszę jakie najfajniejsze wspomnienie zabierzesz ze sobą z Bełchatowa?

Na pewno podróż powrotną ze Stargardu (śmiech). Ogólnie przeżyłem w Bełchatowie bardzo dużo pozytywnych chwil i dlatego smutno było stąd wyjeżdżać. Ten moment zawahania po końcowym gwizdku z Błękitnymi, kiedy została niepewność czy awansujemy? Czy Olimpia Elbląg wygra czy zremisuje? Co tam się wydarzy? To są momenty o których jeszcze długo będę pamiętał. No i ta radość, kiedy nadeszła informacja, że Elana przegrała i to my awansowaliśmy. Niezapomniane uczucie, a zarazem nagroda dla wszystkich za cierpliwość i ciężką pracę na przestrzeni całego sezonu. I tu jeszcze szczególne podziękowania dla „Czaji” (Pawła Czajkowskiego – przyp. red.), z którym dzieliłem mieszkanie i spędzałem najwięcej czasu podczas tego roku. Pozdrawiam „moją mordeczkę” i raz jeszcze, bardzo wszystkim dziękuję i życzę powodzenia w I lidze.

Jakie masz plany na najbliższe tygodnie?

Na razie wracam do domu by spędzić czas z rodziną, za którą się stęskniłem. O jakimś dłuższym wyjeździe wakacyjnym na razie nie myślę, ponieważ moja kobieta studiuje i wchodzi akurat w okres sesji egzaminacyjnej. Będzie więc czas na odświeżenie starych znajomości, spotkanie z kolegami, dla których brakowało czasu w ciągu sezonu.

Hubertowi dziękujemy za grę w GKS-ie, dołożenie swojej „cegiełki” do sukcesu, jakim jest awans i życzymy powodzenia w dalszej karierze!