Jacek Berensztajn: Kiedyś na mecze przychodziło 7 tysięcy ludzi…

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

– Co się zmieniło? Przede wszystkim brakuje kibiców. Kiedyś zapotrzebowanie na piłkę w Bełchatowie było naprawdę duże – mówi najbardziej utalentowany piłkarz, jakiego wychował GKS.

Platini z Bełchatowa – tak określił kiedyś Jacka Berensztajna jeden z komentatorów. Czy wiele się pomylił? Bajeczna technika, kapitalne strzały z rzutów wolnych, niekonwencjonalny drybling. Tym „Berek” czarował jeszcze nie tak dawno. Jak dziś, w dniu urodzin GKS, wspomina tamte czasy?

Michał Nawrot: Jaką śmieszną sytuację pamięta pan z czasów gry w GKS?
Jacek Berensztajn: Trochę mnie zaskoczyłeś, bo trudno sobie tak na szybko coś przypomnieć.

Robert Rogan mówił o piłkarzu, który zgubił na boisku ząb, Sylwester Szkudlarek o tym, jak kibice rozebrali was prawie do naga.
– Pamiętam jedną taką sytuację, może nie jest związana z zawodnikami, ale z masażystami. Graliśmy jeszcze w drugiej lidze i masażysta wbiegał do zawodnika, który był kontuzjowany. Murawa była bardzo mokra po padającym deszczu i maser, który biegł z walizkami przewrócił się przed zawodnikiem i wpadł w niego obiema nogami. Była wtedy kupa śmiechu, bo zamiast pomagać zawodnikowi, mógł go doprowadzić do stanu nieużywalności.

Jak pan wspomina dawne czasy w GKS? Teraz jest przedostatnie miejsce w tabeli i tylko pięć punktów. Kiedyś było zupełnie inaczej.
– Przede wszystkim brakuje kibiców. Wtedy zapotrzebowanie na piłkę w Bełchatowie było naprawdę duże. Ja pamiętam mecze kiedy jeszcze nie grałem, tylko kibicowałem jako młody chłopak i na meczach o Puchar Polski z topowymi drużynami był komplet. Teraz jest trochę inna sytuacja, są krzesełka. Wtedy każdy siedział, gdzie mógł. Na mecze przychodziło po 7 tysięcy ludzi. Taka widownia teraz byłaby mile widziana. Tego bardzo brakuje.

Bardzo dużo osób na stadionie widziało akcję Roberta Rogana, który ciosem karate powstrzymał jednego z kibiców Widzewa próbującego ukraść flagę GKS.
– Dzisiaj do takiej sytuacji na pewno by nie doszło. Inaczej postrzegane są takie kibicowskie zachowania. Ja pamiętam też takie wydarzenie, że gdzieś na meczu wyjazdowym Łukasz Sapela, który wcześniej był zagorzałym fanem, później zawodnikiem klubu, przerwał bieg jednemu z kibiców, który biegł do naszego sektora. Po meczu w szatni śmialiśmy się, że przyszło wezwanie z policji, że Łukasz musi się gdzieś tam stawić. Takie sytuacje nie powinny się zdarzać, ale w tamtych czasach miało to miejsce.

Jak pan skomentuje obecną sytuację w GKS, która jest daleka od tej choćby sprzed 5-6 lat.
– Wiadomo, że teraz jest nieciekawie. Wcześniej wiele rzeczy było poukładanych, teraz kilka problemów się nawarstwiło. I kadrowych i finansowych. W małych miastach piłka postrzegana jest przez pryzmat kibica, że nie ma zapotrzebowania. Każdy patrzy na to, że w dużych miastach ono jest. W Bełchatowie piłka nie wygląda najlepiej, ale warto byłoby jeszcze powalczyć o tą Ekstraklasę dla GKS-u. Dla tych młodych chłopców szkolonych w Bełchatowie jest to bodziec do pracy, żeby do tego poziomu Ekstraklasy kiedyś dojść. Jeżeli ta piłka byłaby na niższym poziomie, to u dzieciaków ten entuzjazm by spadł. Dla nich warto byłoby powalczyć.

Czego pożyczyłby pan na 35-lecie i kibicom i klubowi.
– Na pewno dużo cierpliwości. Sytuacja pierwszej drużyny i klubu jako całości jest trudna, ale potrzeba trochę wiary i chęci. Myślę, że wtedy sobie poradzimy. Ja mocno w to wierzę.