Paweł Lenarcik: Musiałem zacząć walczyć o siebie

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

– W Bełchatowie piłka nożna powinna stać na normalnym, stabilnym poziomie – powiedział na łamach portalu weszlo.com były bramkarz Brunatnych. Dziś na chwilę przed ligową potyczką GKS-u z Miedzią Legnica, słowa wypowiadane przez Pawła Lenarcika nabierają głębszego znaczenia.

Jak oceniłbyś prawie dekadę spędzoną w Bełchatowie?

Przede wszystkim jestem dumny, że odszedłem z klubu będącego wciąż na poziomie 1. ligi. To było dla mnie ważne. Nie chciałem odchodzić niczym uciekinier z tonącego okrętu, kiedy klub spadał do 2. ligi, a później walczył o powrót. Wiem jednak, jakie zdarzały się sytuacje. One spotkały nie tylko mnie, ale również innych zawodników czy trenerów. Zastanawiałem się, ile można coś takiego ciągnąć. Czasami można było zwariować. Życzę klubowi, żeby ktoś w tamtym otoczeniu wreszcie się obudził. W Bełchatowie piłka nożna powinna stać na normalnym, stabilnym poziomie.

Jakie to uczucie, kiedy grasz w piłkę, ale przez długi okres nie możesz liczyć na złamanego grosza?

Skupiam się zawsze na najbliższym czasie, miesiącach czy tygodniach. Lepiej się mile zaskoczyć, niż żałować, co nauczyło mnie życie. Nie byliśmy do końca tego świadomi, choć wiadomo, że każdy z nas miał wybór. Przed nadejściem obecnego sezonu wiedzieliśmy, że będzie ciężko. Wcześniej kończyliśmy rundę w piętnastu zawodników, gdzie kilku chłopaków nie zagrało ani jednego oficjalnego meczu w karierze. Jeśli chodzi o pieniądze, miałem trochę łatwiej, bo rodzina była blisko. Kiedy pojawiał się jakiś problem, na obiadek u teściowej zawsze można było liczyć! Rodzina mojej żony pomogła nam w przetrwaniu trudnych chwil.

Nie traciliście nadziei.

Staraliśmy się o tym nie myśleć, ale w szatni ten temat dominował. Bardzo często dawano nam nadzieję, że coś dobrego nadchodzi, aż w końcu przychodził miesiąc później i nic się nie zmieniało. W pewnym momencie zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Nie dziwię się chłopakom, którzy decydowali się na zejście do niższej ligi, skoro nawet tam mogli liczyć na pewne zarobki. One w Bełchatowie były na takim poziomie, że nie było opcji, żeby odłożyć coś na czarną godzinę. Tak to nie wyglądało.

Nie uwłaczało ci to? Jako piłkarzowi, mężowi, który musi powiedzieć rodzinie, że przelewów na konto nie ma.

Jakoś się z tym pogodziłem. Tyle lat już tam spędziłem, że ostatni rok przeżyłem z myślą „co będzie, to będzie”. Był nawet taki moment, że jako rada drużyny spotykaliśmy się z prezesami PGE. Co tydzień przed weekendami chodziliśmy do urzędu miasta, rozmawialiśmy z prezydentem. Chyba nie trzeba mówić, że to nie wyglądało najlepiej.

Trafiłeś do otoczenia, w którym są zdrowe podwaliny. Co poczułeś, kiedy zadzwoniła do ciebie Miedź?

Szczerze mówiąc, od razu powiedziałem menedżerowi, żeby jak najszybciej mi ten transfer załatwił! Wiedzieliśmy, że w Bełchatowie nic już z tego będzie. Chcieliśmy odejść latem, ale nie udało się. Pomyślałem sobie: okej, będę nadal godnie prezentował te barwy, ale już z myślą, żeby samego siebie zaprezentować jak najlepiej. To się udało, bo już w listopadzie dostałem informację, że Miedź chce mnie pozyskać. Gdybym się nie zgodził, żałowałbym, że nie spróbowałem czegoś nowego. W Bełchatowie znałem każdy zakątek, każdego człowieka. Chciałem po prostu zmienić swoje życie. Czy uda się czy nie – czas pokaże. Nigdy nie miałem problemów z przystosowaniem się.

Całość przeczytasz TUTAJ