WYWIAD GKS.NET.PL

Damian Warnecki: Nie mam żalu. Wróciłem jako lepszy zawodnik

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Jako jeden z nielicznych giekaesiaków, poprzedni sezon miał naprawdę udany. Podczas naszej dwugodzinnej rozmowy opowiedział nam m.in. o różnicach w sposobie prowadzenia drużyny przez Artura Derbina, Marcina Węglewskiego i Patryka Rachwała, wypożyczeniu do Skry Częstochowa, swoich metodach motywacyjnych i… czerwonej kartce w spotkaniu z Termaliką.  Jak z napastnika stał się skrzydłowym? Dlaczego postanowił zostać w II lidze, choć miał propozycję nawet z Ekstraklasy oraz jakie cele stawia przed sobą? Zapraszamy na obszerny wywiad z wychowankiem GKS-u, Damianem Warneckim.

Bartłomiej Majchrzak (GKS.net.pl): Odchodziłeś na wypożyczenie będąc – nazwijmy to – dalekim rezerwowym w GKS. Wróciłeś jako piłkarz, który dołożył niemałą cegiełkę do awansu Skry Częstochowa. Co się przez ten rok w twoim piłkarskim życiu wydarzyło?

Damian Warnecki (napastnik GKS-u Bełchatów): Przede wszystkim uważam, że była to bardzo dobra decyzja z mojej strony, choć podjęta właściwie na ostatnią chwilę. Ten czas bardzo dużo mi dał. Wydaje mi się, że jestem już innym zawodnikiem niż byłem wcześniej. Trenerzy to dostrzegają. Cieszę się, że byłem potrzebny w Skrze i mam nadzieję, że podobnie będzie w Bełchatowie. Na razie trener Patryk Rachwał korzysta z moich usług i mam nadzieję, że tak już zostanie.

Damian Agatowski (GKS.net.pl): Jakbyś porównał siebie sprzed wyjazdu do Częstochowy, do tego momentu, w którym na mecz ligowy wychodzisz jako ten pierwszy wybór trenera Patryka Rachwała w GKS?

Porównując, myślę, że zmieniło się moje mentalne przygotowanie i rozumienie gry. Złapałem też, bądź co bądź nieco boiskowego doświadczenia. II liga jest siłowa, więc musiałem też nabrać masy ciała, nad czym sporo pracowałem. Dużą rolę ogrywa również pewność siebie, czego wcześniej czasami brakowało.

B.M.: Miałeś wówczas jeszcze jakąś alternatywę czy wybór ograniczał się do pozostania w GKS lub wyjazdu do Częstochowy? Powiedziałeś, że propozycja wypożyczenia pojawiła w ostatniej chwili.

Były oferty z niższych lig, ale ja chciałem zostać na poziomie centralnym. W ostatniej chwili podjąłem więc decyzję, że pójdę do Skry Częstochowa.

B.M.: Jak z perspektywy czasu oceniasz to, co się działo wokół twojej osoby, kiedy ówczesny trener GKS-u Marcin Węglewski namawiał do gry w swojej drużynie takich zawodników, jak m.in. Szymon Łapiński czy Marcin Szeibe, a z ciebie tak łatwo zrezygnował, oddając na wypożyczenie?

To była decyzja trenera. W jakimś stopniu to rozumiałem, bo też musiałem podejmować decyzje dobre dla siebie. Nie mogłem być wiecznym rezerwowym, chciałem grać. Dziś wiem, że to była decyzja najlepsza z możliwych, ponieważ był to dla mnie bardzo udany rok. Trochę niespodziewany, bo finalnie zakończony awansem do I ligi. Myślę, że wróciłem jako lepszy zawodnik.

D.A.: Patrząc na twój wkład w sensacyjny, bądź co bądź awans Skry na zaplecze Ekstraklasy, czułeś satysfakcję, że tobie się udało? Grałeś dość sporo, strzelałeś gole, a twoi rówieśnicy, których Bartek wymienił, mają dziś w CV spadek z GKS do II ligi?

Satysfakcja była, to przecież normalne, kiedy „robi się” z drużyną wynik ponad stan. Idąc do Skry wiedziałem jednak, że chcę tutaj wrócić i udowodnić swoją postawą, że zasługuję na szansę gry w Bełchatowie. Na razie tak się dzieję i mam nadzieję, że tych występów będzie coraz więcej, a drużyna regularnie będzie punktować. Może wspólnie coś fajnego osiągniemy. Zobaczymy.

B.M.: Za pierwszym razem w GKS z ciebie zrezygnowano, teraz jak domniemywam witano cię z otwartymi ramionami. Masz do kogoś żal, że za pierwszym razem nie dostałeś prawdziwej szansy?

Nie nazwałbym tego żalem. Z perspektywy czasu wiem, czego mi brakowało i nad czym musiałem pracować. Teraz jestem bogatszy o pewne doświadczenia i czuję, że idę w dobrym kierunku. Żalu nie mam, widocznie tak po prostu musiało być.

B.M.: A jak wyglądały kulisy tego wypożyczenia? Dostawałeś wcześniej sygnały, że trener Marcin Węglewski nie wiąże z Twoją osobą najbliższej przyszłości?

Trener Węglewski dzwonił do mnie jeszcze przed rozpoczęciem sezonu i pytał, czy chcę pójść na wypożyczenie? Ja chciałem zostać i powalczyć o skład w GKS. Wydaje mi się, że w pewnym momencie prezentowałem się całkiem nieźle, dlatego dostałem szansę w sparingach i ligowym meczu z Górnikiem Łęczna. Może nie były to występy najwyższych lotów, ale nie były też tragiczne. W sparingu ze Śląskiem zdobyłem nawet bramkę. Ale to widać, zwłaszcza w czasie treningów, jak trener się do ciebie odnosi, ile czasu ci poświęca itd. Oczywiście nie mam o to żalu do trenera. Taka była jego decyzja.

D.A.: Nie żałujesz trochę, że koledzy ze Skry występują dziś na zapleczu Ekstraklasy, a ty zostałeś w II lidze?

Skra a GKS to dwa zupełnie inne światy. Był temat pozostania w Skrze, ale ja już wcześniej powiedziałem, że chcę tutaj wrócić. W Bełchatowie czuję się najlepiej. Chęć udowodnienia tego, że zasługiwałem na szansę i że warto było na mnie postawić miała tu spore znaczenie. Teraz ta szansa się pojawiła i bardzo się z tego cieszę, a za kolegów z Częstochowy trzymam kciuki.

B.M.: Myślisz, że jakbyś został i powalczył o skład, GKS by nie spadł do II ligi?

Możemy gdybać, lecz nigdy nie dowiemy się, czy to by coś zmieniło. Mogę tylko powiedzieć, że gdybym dostał szansę w GKS, oddałbym na boisku serce dla tego klubu. Nie wiem, czy ze mną w składzie uniknęlibyśmy spadku? Oglądałem mecze chłopaków i wcale to nie wyglądało źle. Kibicowałem im, śledziłem sytuację, ale w tamtym okresie skupiałem się przede wszystkim na sobie.

B.M.: Decyzja o powrocie do GKS-u była spowodowana obowiązującym cię kontraktem czy brakiem innych propozycji?

Miałem kilka propozycji z I ligi, a jedną nawet z Ekstraklasy. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ponieważ to już przeszłość. Za wszystko odpowiadał mój menadżer. Były więc inne opcje, ale rozpocząłem treningi z GKS, byłem po rozmowie z trenerem Rachwałem i czułem się doceniony. Mam tutaj wszystko, czego na ten moment potrzebuję, więc temat innego klubu nie ma już dla mnie znaczenia. Tutaj jestem potrzebny.

B.M.: Ekstraklasa nie kusiła, by spróbować w niej swoich sił?

Wiadomo, że kusiła. Mam jednak ważną umowę w Bełchatowie i potencjalny nabywca musiałby mnie wykupić, a tu już do sprawy wchodzą pieniądze…

D.A.: Cofnijmy się do września 2019 roku. Debiutujesz w pierwszej drużynie GKS-u u trenera Artura Derbina. Wchodzisz w końcówce meczu ze Stalą Mielec i przy wyniku 0:1, stajesz przed szansą na zdobycie bramki, ale prosty błąd w przyjęciu piłki powoduje, że nie oddajesz nawet strzału. Pamiętam reakcję trenera po tej stracie. Był wściekły. Może gdybyś wtedy zachował się inaczej, twoja historia w GKS potoczyłaby się zupełnie inaczej? Później tych szans już właściwie nie dostawałeś. Jak to wspominasz?

Pamiętam ten mecz i tą nieszczęsną sytuację (śmiech). Wówczas trenerem był Artur Derbin, a Marcin Węglewski koordynatorem sportowym. Rozmawiałem z nim po meczu i usłyszałem, że mimo wszystko był to dobry występ. Wiadomo, gdybym strzelił, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Aczkolwiek nie wiem, czy ten jeden gol aż tyle by zmienił? Możemy gdybać… Choć szkoda, że nie strzeliłem (śmiech). Gol w debiucie to zawsze fajne wspomnienie.

D.A.: Drugą poważną szansę dostajesz dopiero u trenera Węglewskiego. GKS przegrywa u siebie z Termaliką 0:1, musi gonić wynik, bo walczy o utrzymanie, a ty po niespełna 20. minutach spędzonych na placu gry, wylatujesz za dwie żółte kartki. „Głowa” nie dojechała czy I liga to były wtedy za wysokie progi?

Mentalność i chłodna głowa decydowały. Chyba za bardzo chciałem i dlatego poszło to w złą inną stronę. Pamiętam ten mecz do dzisiaj i męczy mnie to cały czas.

D.A.: Była „bura” od trenera albo kolegów z drużyny?

Nie. Chłopaki wiedzieli, że jestem młodym zawodnikiem. Sami byli kiedyś w moim wieku i pewnie też popełniali podobne błędy. Byli więc wyrozumiali. Sam wiedziałem, że mogłem się w tej sytuacji zachować inaczej.

D.A.: Wspomniałeś o mentalności. Trener Derbin trzymał szatnie mentalnie, budował ją w trudnych momentach. Jak mobilizował ciebie i innych młodych zawodników? Jakbyś go porównał z trenerem Węglewskim?

Każdy trener jest inny i ma swój styl zarządzania drużyną. Na pewno trener Derbin pomógł mi wejść na poziom seniorski. Mimo, że nie dostawałem zbyt wielu okazji do gry, bardzo mile go wspominam. Młodych zawodników wprowadzał powoli, nie wrzucał ich na głęboką wodę. W końcu te wszystkie rozmowy oraz treningi indywidualne czemuś służyły. Z trenerem Węglewskim współpracowałem jeszcze w Centralnej Lidze Juniorów. Nikt na trenera nie narzekał, było okej. Myślę, że to co działo się w klubie na przestrzeni ostatniego roku: wyniki, brak wsparcia firm i kiepskie finanse, były konsekwencją niezdrowych relacji i spadku. Nie chcę się jednak wypowiadać w imieniu chłopaków, bo mnie wówczas w GKS nie było.

B.M.: Jakbyś więc porównał początki trenera Węglewskiego do tego, co było wcześniej? Czy sposób i poziom „trzymania” szatni, a w konsekwencji styl gr drużyny był odmienny czy stanowił raczej kontynuację pracy Artura Derbina?

Po części starał się kontynuować schematy wypracowane przez poprzednika. Ówczesna drużyna była budowana od dłuższego czasu i było w niej kilku zawodników, którzy występowali w GKS od paru lat. Trener Derbin miał za to inny styl zarządzania szatnią. Był spokojniejszy i z chłodną głową podchodził do pewnych spraw. Pytał nas o zdanie, choć ja jako młody chłopak raczej nie miałem prawa głosu. Jednak ten spokój w szatni robił na mnie wrażenie. Z kolei trener Węglewski potrafił drużynę mocno pobudzić. Stawiał na tzw. zacięcie, abyśmy walczyli na boisku. Trener Derbin spokojnie analizował, więcej z nami rozmawiał. To dwa zupełnie odmienne charaktery.

B.M.: Jakbyś porównał potencjał obecnej drużyny „Brunatnych” do tej, z której odchodziłeś do Skry?

Potencjał wynika w dużej mierze ze stylu gry. Teraz trenerem jest Patryk Rachwał, wcześniej był trener Węglewski. To dwie różne koncepcje postrzegania futbolu. Dzisiaj mamy w drużynie wielu młodych zawodników z Akademii, których się powoli wprowadza. Wtedy sporą część zespołu stanowili piłkarze z zewnątrz, bardziej doświadczeni od nas. Było zaledwie kilku młodych, którzy próbowali wykorzystać swoją szansę.

D.A.: A to nie jest trochę tak, że sytuacja panująca w klubie zmusiła poniekąd trenera Rachwała do sięgnięcia po młodzież? Spadliśmy przecież do II ligi, nie jesteśmy krezusem finansowym mogącym pozwolić sobie na transfery gotówkowe, a ponadto jest obowiązek gry dwoma młodzieżowcami. To chyba więc oczywiste, że szukamy wśród swoich i młodzi wychowankowie mają prostszą drogę do składu niż przed rokiem?

Dla młodych zawodników, kolegów z rocznika 2004, 2003, czy nawet moich rówieśników to bardzo dobre rozwiązanie. Jednym z czynników tych działań jest też, moim zdaniem, fakt objęcia drużyny przez trenera Rachwała. On chce stawiać na młodzież, na wychowanków. Najwyraźniej widzi w nich potencjał. Trener powtarza, że nas potrzebuje i liczy, że już niebawem będziemy pełnili ważne role w drużynie. To bardzo niezwykle budujące dla młodych zawodników – otrzymać tak wysoki stopień zaufania od trenera.

B.M.: W spotkaniu ze Zniczem Pruszków, trener Rachwał pokazał jednak, że potrafi też krzyknąć na młodych. Jaka jest różnica między jego podejściem do młodszych i do starszych zawodników? Rozkłada nad młodzieżowcami „parasol ochronny” czy traktuje wszystkich jednakowo?

Wydaje mi się, że trener od młodych wymaga nawet więcej niż od tych bardziej doświadczonych piłkarzy. Stara się motywować, lecz nie ma mowy o taryfie ulgowej. Nieważne, czy błąd popełni junior czy ograny w lidze zawodnik – trzeba o tym porozmawiać. Moim zdaniem to dobrze. W ten sposób nie ma podziałów, a młody chłopak szybciej zaaklimatyzuje się na poziomie piłki seniorskiej. Nie ma też żadnego „parasola ochronnego”. Jak coś się dzieje, trener reaguje, potrafi krzyknąć. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

D.A.: A ty „burę” już od niego dostałeś?

Porządnej chyba jeszcze nie, ale wszystko przede mną (śmiech). Wiem, jakie błędy popełniam i staram się wyciągać wnioski. Dużo z trenerem rozmawiam i słyszę, że dostrzega we mnie cechy inne niż wcześniej widział będąc jeszcze trenerem-asystentem.

D.A.: Rok temu prym w szatni GKS-u wiedli tacy piłkarze, jak Paweł Lenarcik, Seweryn Michalski czy Mariusz Magiera. Dziś już ich w drużynie nie ma. Kto więc – nazwijmy to dowodzi – obozem „Brunatnych”?

Po odejściu tych zawodników przewodzą ci, którzy zostali i mają już jakiś bagaż doświadczeń. Chociażby Mikołaj Grzelak, który jest naszym kapitanem. Ma posłuch i duży wpływ na szatnię. Jest wychowankiem klubu i idolem młodszych zawodników. Jest też Mateusz Szymorek, do drużyny wrócił Artur Golański. Przyszło też kilku chłopaków z zewnątrz. Jest jeszcze przecież Łukasz Wroński, który jest po kontuzji, ale to też bardzo ważna postać naszej szatni.

D.A.: Nie boisz się, że jak „Wronka” wróci do pełni zdrowia, to dla ciebie może zabraknąć miejsca w podstawowym składzie? Choć kibice kojarzą cię bardziej jako napastnika, od pewnego czasu występujesz na skrzydle. Potrzeba chwili, czy trener stwierdził, że jednak lepiej prezentujesz się w pomocy aniżeli w ataku?

Na pozycji skrzydłowego sporo grywałem już w Skrze. Nie jest to więc dla mnie obca pozycja, dobrze się tam czuję. Rozmawiałem z trenerem przed rozpoczęciem sezonu. Ma na mnie taką koncepcję, bym występował na skrzydle. Czy obawiam się powrotu Łukasza? Nie. Wydaje mi się, że mogę się od niego wiele nauczyć. Podpatrywanie go z boku będzie dla mnie dużym krokiem w dalszym rozwoju. To bardzo doświadczony piłkarz, z historią gry w Ekstraklasie. Często rozmawiamy, wiele mi pomaga i podpowiada. Razem możemy dużo osiągnąć. Niech wraca jak najszybciej.

B.M.: A ty wolisz grać bardziej jako „dziewiątka” czy skrzydłowy?

Od dzieciaka grałem jako „dziewiątka”. Tam się najlepiej czułem, strzelałem też sporo goli. Z czasem jednak zaczęły się uwidaczniać u mnie atuty szybkościowe i widocznie trenerzy chcą to wykorzystać. Gramy w dość siłowej lidze, a ja nie jestem wysokim zawodnikiem. Mam raczej atrybuty szybkościowca niż piłkarza do walki „bark w bark”. Ale i na „dziewiątce” będę czuł się dobrze. Mogę grać na wszystkich pozycjach z przodu – nie mam z tym problemu.

D.A.: W meczu ze Zniczem na „dziewiątce” grał Dawid Flaszka. Nie jest to też jednak napastnik z „krwi i kości”.

Tak, Dawid był wystawiony na tej pozycji, choć tak jak mówisz, nie jest to typowa „dziewiątka”. Mimo iż jest jeszcze młodym zawodnikiem, to ma już spore doświadczenie. Potrafi utrzymać się przy piłce. schodzi po nią do środka, a drużyna ma dzięki temu wiele pożytku z przodu. Jest jeszcze nowy kolega z zespołu – Jewhen Radionow. To kompletnie inny typ napastnika: silny, wysoki, dobrze grający głową. W pierwszym meczu z Wisłą Puławy napastnikiem był z kolei Szymon Sołtysiński. Później na plac gry wszedł Dawid, coś się ruszyło i dlatego został w składzie. Obserwuję go na treningach i widać, że jest w dobrej formie.

D.A.: Wspomniałeś Szymona Sołtysińskiego. Według mnie był on cichym bohaterem spotkania ze Zniczem. Brał czynny udział we wszystkich trzech zdobytych bramkach. Po sparingu z Polonią Warszawa pytałem go, czy do GKS-u był ściągany jako napastnik czy bardziej jako skrzydłowy? Stwierdził, że jako napastnik, jednak patrząc na jego ostatni występ – więcej pożytku mieliście z jego gry na skrzydle.

Trener najlepiej wie, gdzie ustawić Szymona. I choć sam zainteresowany najlepiej czuje się na „dziewiątce”, na skrzydle też dawał radę. Tak jak mówisz, miał udział przy wszystkich golach. W im lepszej formie jest Szymon czy Dawid, tym lepiej dla całej drużyny.

D.A.: Zwycięstwo ze Zniczem cieszy, ale prawdziwym sprawdzianem może być mecz z Ruchem, który pokonał ostatnio jednego z faworytów, Motor Lublin. Dla wielu starcie w Chorzowie może być pierwszą poważną weryfikacją tej nowej drużyny GKS-u.

Nie chcę kategoryzować. Nie ma znaczenia, czy gramy ze Zniczem Pruszków, Ruchem Chorzów czy Legią Warszawa. My do każdego spotkania przygotowujemy się tak samo profesjonalnie. To jest piłka. Chwila nieuwagi i tracisz bramkę w ostatniej akcji meczu, nawet jeśli przez całe spotkanie grałeś dobrze. Nikogo nie możemy lekceważyć, ani też specjalnie bać się rywalizacji z teoretycznie silniejszymi od nas. Boisko wszystko weryfikuje.

D.A.: W meczu ze Zniczem dość szybko straciliście bramkę. Przez chwilę wyglądaliście jak bokser trafiony tuż po gongu, ale z biegiem czasu zaczęliście się rozkręcać, mając okazję by na przerwę schodzić z boiska z jednobramkowym prowadzeniem. Czy po tym poznaje się charakter drużyny? Jak szatnia reaguje na takie sytuacje w przerwie? Co trener próbuje wam wtedy przekazać?

Wydaje mi się, że wszystko zaczyna się podczas codziennych treningów. Trener powtarza nam, że musimy nauczyć się nie przegrywać. Mentalność zwycięzcy jest bardzo ważna. Od rozpoczęcia okresu przygotowawczego każdy z nas mocno nad tym pracuje. Wracając do charakteru, każda szatnia piłkarska budowana od dłuższego czasu ma swoją specyfikę. Trener Rachwał daje nam dużo miejsca do rozmów, byśmy sami między sobą mogli wymienić poglądy. Wspieramy się nawzajem, nie ma bezsensownego krzyku. Każdy zna swoje miejsce w zespole. Oby dalej tak było.

B.M.: A z czego wynikają te słabsze początki? W Puławach dwa błędy w obronie sprokurowały rzuty karne, ze Zniczem byliście w posiadaniu piłki, ale gola strzelili rywale. I to wszystko w pierwszych trzydziestu minutach gry…

Po meczu w Puławach rozmawialiśmy z Mikołajem Grzelakiem, który powiedział nam, że z boku wyglądało to tak, jakbyśmy się zestresowali. Musimy popracować nad wejściami w mecz. Każdy z nas jest skupiony na swojej pracy. Zdajemy sobie sprawę, że ten, kto popełnia mniej błędów, wygrywa. My w meczu ze Zniczem się podnieśliśmy, co mnie bardzo buduje.

B.M.: Damian Michalski, Dawid Kocyła trafili do Wisły Płock, Przemysław Zdybowicz do Wisły Kraków. Liczysz, że i Ty pójdziesz podobną drogą?

Jeżeli będę sumiennie pracował, będę wytrwały to myślę, że kwestią czasu będzie, kiedy inne kluby zainteresują się moją osobą. Na razie jednak nie wybiegam aż tak daleko w przyszłość. Chcę robić swoje. Tu i teraz w GKS Bełchatów.

D.A.: Z kim w szatni masz najlepszy kontakt?

Cała szatnia trzyma się razem. Każdy z każdym rozmawia, nie ma żadnych podziałów. Choć wiadomo, że starszych ciągnie do starszych, a młodszych do siebie. Jak wróciłem do klubu, miałem kontakt z Bartkiem Lisowskim i Damianem Michalakiem, ale już ich nie ma w drużynie. Mnie chyba dość łatwo przychodzi nawiązywanie nowych kontaktów, więc nie ma osoby, z którą bym nie porozmawiał.

D.A.: Zatem kto jest twoim sąsiadem w szatni?

Siedzę obok Dawida Flaszki i Mikołaja Gabora. Obok jest też Kewin Komar i Martin Klabnik, więc nie jest tak, że młodzi mają szafki obok siebie, a starsi obok siebie. Fajnie to wygląda.

B.M.: A bracia Gancarczykowie? Mają szafki obok siebie?

Z tego co pamiętam, chyba jest jedna między nimi (śmiech).

D.A.: Gdzie widzisz siebie za dwa, trzy lata? Skoro przez ostatni rok w twoim piłkarskim życiu tak wiele się pozmieniało. Wydaje się, że w piłce, tak jak w życiu są momenty, w których jeżeli nie wskoczysz do odpowiedniego wagonu, pociąg odjedzie bez ciebie…

Rzeczywiście jest coś takiego. Nie wiem co będzie za dwa, trzy lata, aż tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Dziś chciałbym udowodnić w Bełchatowie, że zasługuję na regularną grę i jestem ważną częścią GKS-u. Jak siebie widzę za parę lat? Przede wszystkim szczęśliwego, w tym czy innym klubie. Mam swoje cele.

B.M.: Zdradzisz nam, jakie to cele?

Na przykład powrót do reprezentacji Polski w mojej kategorii wiekowej. Chciałbym grać jak najwięcej i zdobywać dużo bramek. Chcę się cieszyć z gry, bo jeżeli będę chodził ze spuszczoną głową, to na pewno mój plan się nie uda. Skupiam się w stu procentach na piłce i zobaczymy, co będzie w przyszłości. Jestem pozytywnie nastawiony do życia i wiem, że będzie dobrze.

D.A.: Duży optymizm od Ciebie bije i to jest fajne. Zmiana otoczenia dobrze Ci zrobiła. Wróciłeś naładowany, pozytywnie nastawiony do życia, do pracy. A czy dotykają cię w jakiś sposób nieprzychylne komentarze bądź krytyka, np. ze strony kibiców?

Wrócę może do tego meczu z Termaliką, gdy na trybunach było trochę kibiców, a ja grałem tuż przy linii bocznej. Wtedy przejmowałem się tymi opiniami i hasłami „rzucanymi” w moją stronę, ale dziś z perspektywy czasu patrzę na to inaczej. Staram się zdystansować. Nie czytam komentarzy w internecie, bo parę razy przeczytałem i… więcej czytać nie będę (śmiech). Staram się słuchać trenerów i starszych kolegów, a nie przejmować się opiniami internautów.

B.M.: W takim razie jak motywujesz się przed meczem? W niektórych piłkarzach krytyka wyzwala więcej sportowej złości, co potem przekłada się na dobre występy. A jakie są twoje metody na wewnętrzne przygotowanie się do meczu?

Ciekawy temat. Sam do pewnego momentu myślałem, że powinienem słuchać głośnej muzyki, oglądać filmiki motywujące i ciągle się pobudzać. Jakiś czas temu doszedłem jednak do innych wniosków. Jeżeli jestem spokojny i mam chłodną głowę, to z większym luzem poruszam się po boisku. To trzeba wypośrodkować, by za bardzo się nie podpalić. Chłodna głowa połączona z motywacją. Ostatnio fajną rzecz powiedział też Artur Boruc. On przed każdym meczem czuje tremę i dzięki temu wie, że to jest to, co chce robić. Trema poniekąd jest potrzebna. Dopóki jest trema, to znaczy, że idziemy w dobrym kierunku. Oczywiście, jeśli jest ona pozytywna.

D.A.: A jak wyglądają odprawy przedmeczowe u trenera Rachwała? W jaki sposób was motywuje, pobudza?

Każdy ma swoje metody, które według własnej opinii dostosowuje do ludzi, którymi zarządza. U trenera Rachwała odprawy są stonowane, choć tak naprawdę mieliśmy dopiero dwie. Pewnie więc jeszcze nie raz nas czymś zaskoczy.

B.M.: Obecny sztab szkoleniowy w GKS Bełchatów złożony jest z byłych piłkarzy, choć stosunkowo młodych trenerów. Twoim zdaniem to bardziej zaleta czy wada?

W każdym klubie są różne „mieszanki”. W jednym są sami młodzi trenerzy, w innym bardziej doświadczeni. Nasi trenerzy są młodzi i stają przed nowymi wyzwaniami, z którymi niejednokrotnie mierzyli się, grając jeszcze jako piłkarze. Wydaje mi się, że są to odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach. Przede wszystkim mocno związani z klubem, z kibicami, z bełchatowskim otoczeniem. To bardzo ważne!

D.A.: Wychodząc poza struktury czysto boiskowe, czy włodarze klubu postawili przed wami konkretne cele na ten sezon?

Prezes powiedział, że chciałby, abyśmy zakończyli rozgrywki na możliwie jak najwyższym miejscu w tabeli. Wtedy zobaczymy, co będzie dalej. Wydaje mi się jednak, że każdy z chłopaków jest na tyle ambitny, by mierzyć wysoko. Na pewno nie będziemy chłopcem do bicia. Patrząc na możliwości naszej drużyny, nie wydaje mi się, byśmy walczyli wyłącznie o utrzymanie. Mamy swój pomysł na grę. Oczywiście nie chcę składać żadnych deklaracji, ale piłkarsko jesteśmy mocni w tej lidze i mam nadzieję, że potwierdzimy to w następnych meczach.

B.M.: A czy fakt, że na starcie zaczynaliście z minus czterema punktami na koncie, nie był dla was dołujący? Można powiedzieć, że spijacie piwo, które nawarzyli inni.

Podzieliłbym to na dwa plany. Mamy cel, by wyjść z tych minus czterech punktów jak najszybciej. Jesteśmy na dobrej drodze. Jeżeli wygramy z Ruchem, będziemy mieli już dwa punkty na plusie. Wiadomo, te trzy punkty zdobyte w starciu ze Zniczem fajnie byłoby liczyć od zera, jednak nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić. Myślimy już tylko o kolejnym zwycięstwie i wyłącznie na tym się skupiamy. W tabelę patrzeć będziemy później. Choć ostatnio rozmawiałem z Dawidem Flaszką i mówiłem mu, że w sezonie 2018/19 GKS zaczynał z minus dwoma punktami, a mimo to wywalczył awans, teraz mamy minus cztery, więc fajnie by było poprawić ten wynik (śmiech).

B.M.: Czy na mecz z Ruchem nastawiacie się jakoś inaczej? Chodzi mi głównie o wychowanków GKS-u. Kibicowsko i historycznie to bardzo ważny pojedynek.

Chciałoby się powiedzieć, że nie. Choć ja już na chłodno staram się podchodzić do takich rywalizacji. Kiedyś może bardziej bym się tym emocjonował, jednakże doświadczenie zebrane przez ostatni rok, nakazuje mi podchodzić do tego z chłodną głową. U młodszych piłkarzy pewnie to wzbudza większe emocje, tym bardziej, że kibice Ruchu tworzą u siebie gorącą atmosferę. Ale spokojnie, damy radę. Na naszych kibiców też można liczyć.

D.A.: Co sobie pomyślałeś kiedy wyszedłeś na mecz ze Zniczem i spojrzałeś na „młyn”? Nie byłeś nieco zawiedziony, że było tam tak mało kibiców?

Nie mogę powiedzieć, że byłem zawiedziony. Szanuję tych, którzy przyszli, choć mam nadzieję, że z każdym meczem frekwencja na trybunach będzie coraz większa. Mimo, iż podczas spotkania ze Zniczem było ich niewielu, czuliśmy ogromne wsparcie. Ja od zawsze marzyłem, by wyjść w pierwszym składzie GKS-u i z perspektywy piłkarza usłyszeć doping kibiców.

B.M.: Czy po podpisaniu umowy z GiEK S.A. w klubie, w drużynie zapanował spokój?

Każdy z zawodników na pewno wyczekiwał tej informacji i mocno wierzył, że pieniądze w klubie jednak będą. Konferencja, która odbyła się na stadionie, w serca wszystkich wlała dużo optymizmu. Teraz wiemy, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Oczywiście głupotą byłoby popadać w jakiś przesadzony huraoptymizm, ale wydaje mi się, że lepsze czasy dla GKS-u powoli nadchodzą. My jesteśmy od grania, a naszą prawą ręką jest zarząd klubu i to on ogarnia wszystkie sprawy organizacyjno-finansowe. Dostaliśmy zapewnienie, że będzie dobrze i tego się trzymajmy.

B.M.: Zarząd informuje was na bieżąco o sytuacji, czy skończyło się wyłącznie na jednym spotkaniu?

Ostatnio prezes był u nas w szatni i mówił o tym, jak wygląda sytuacja w klubie. Wszystkie informacje mamy otrzymywać na bieżąco. Moim zdaniem, komunikacja jest na dobrym poziomie.

D.A.: Na zakończenie powiedz proszę, jakie cele stawiasz sobie na ten sezon?

Na pewno wspomniany wcześniej powrót do reprezentacji. Już w Skrze był temat powrotu na zgrupowanie, ale ostatecznie upadł. Nie wiem z jakiego powodu, nie zagłębiałem się w to. Chciałbym też pobić liczby, które miałem w Skrze. Fajnie by było aby też rodzice oraz kibice byli dumni z mojej gry. Może nie zawsze będzie mi wszystko wychodzić, ale zapewniam, będę dawał z siebie wszystko.