WYWIAD GKS.NET.PL

Martin Klabník: Trzeba grać twardo, ale mądrze. Gadanie prowadzi do kłótni

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Słowak o zupełnie innej mentalności od statystycznego Polaka. Optymista, który pomimo dwukrotnego zerwania więzadeł krzyżowych wrócił do profesjonalnego futbolu. Występował w jednym zespole z Miroslavem Karhanem, piłkarzem, który rozegrał 107 spotkań w reprezentacji Słowacji oraz uczestnikiem ostatniego Euro, Ivanem Schranzem. Wprost przyznaje, że przyjście do GKS-u to w dużej mierze zasługa planu przedstawionego mu przez trenera i dyrektora sportowego oraz… Artura Golańskiego. Poznajcie Martina Klabníka, który udzielił nam pierwszego tak dużego wywiadu.

Bartłomiej Majchrzak (GKS.net.pl): Na początek zdradź nam proszę, jak to się stało, że trafiłeś do GKS-u Bełchatów?

Martin Klabník (GKS-u Bełchatów): Dostałem telefon od trenera Patryka Rachwała. Umówiliśmy się na spotkanie z dyrektorem i trenerem, aby porozmawiać o szczegółach. Przedstawili mi plan, który mnie przekonał. Owszem, wcześniej słyszałem, że w klubie były problemy finansowe. Wiadomo, każdy się tego obawia, a ja miałem kolegów, którzy tutaj byli. Jednak po zapoznaniu się z planem stwierdziłem, że będzie dobrze, dlatego chciałem tu zostać.

Damian Agatowski (GKS.net.pl): Czy oprócz Artura Golańskiego, z którym graliście razem w Chojniczance, miałeś okazję współpracować z kimś z obecnej kadry GKS-u?

Oprócz Artura, z nikim. Przed przyjściem do GKS-u znałem tylko jego. Owszem, z kilkoma zawodnikami graliśmy przeciwko sobie, ale to wszystko. Artur dzwonił do mnie wiele razy i przekonywał, abym się nie obawiał. Zachęcał mnie, mówiąc, że jest dobrze.

DA.: Po dwóch miesiącach spędzonych tutaj, jakie są twoje odczucia dotyczące klubu. Co ci się najbardziej podoba, czego brakuje, co byś zmienił?

Jestem tu zbyt krótko, by mówić o zmianach. Zresztą, moim obowiązkiem jest gra i wszystko co się z nią wiąże. A warunki do treningu w Bełchatowie to prawdziwa petarda! Nie miałem w Polsce takich warunków jak tutaj. Piękny stadion, trzy boiska treningowe: naprawdę jest bardzo dobrze. Chciałbym tylko, aby kibiców było na meczach trochę więcej. Mam nadzieję, że dobrymi wynikami zachęcimy ludzi do przychodzenia na stadion.

BM.: A jak ocenisz poziom sportowy drużyny?

Jak już mówiłem, przychodząc tutaj, oprócz Artura [Golańskiego – przyp. red.] nie znałem nikogo, więc nie wiedziałem, z kim będą grał. Jestem jednak mile zaskoczony, bo drużyna jako team, choć wyniki jeszcze nie do końca to potwierdzają jest na wysokim poziomie. Trener bardzo dobrze to poukładał, a dzięki ciężkiej, codziennej pracy będzie tylko lepiej. Potencjał tej drużyny jest naprawdę duży.

DA.: Zatem czy prawdziwym obliczem GKS-u Bełchatów są wygrane mecze z Pogonią, Zniczem i Hutnikiem, czy jednak niestety to wstydliwe 0:4 z Motorem?

Uważam, że z Motorem wcale nie graliśmy tak źle, aby przegrać aż 0:4. Bramki traciliśmy w wyniku błędów indywidualnych. Gdybyśmy strzelili gola jeszcze przed przerwą, ten mecz byśmy wygrali. Tak to czuliśmy w szatni. Na początku drugiej połowy mieliśmy 2-3 sytuacje, które powinniśmy zamienić na gola. Wiedzieliśmy na sto procent, że jak strzelimy to ten mecz wygramy. Niestety po dobrym początku tracimy bramkę z przewrotki, taką nie do obrony. Ile razy w sezonie ktoś takie bramki zdobywa? Bardzo rzadko. Po takiej bramce zespół psychicznie siada, choć my nawet przy 0:4 staraliśmy się honorowo zakończyć ten mecz i strzelić choćby jednego gola. Walczyliśmy do końca, ale tym razem to nie wystarczyło. Musicie pamiętać, że nie zawsze będziemy wygrywać, ale zapewniam, że będziemy walczyć do końca w każdym spotkaniu. Charakter drużyny kształtuje się w trudnych momentach i właśnie teraz jest ten czas, abyśmy udowodnili, jaką tak naprawdę drużyną jesteśmy.

DA.: Czy w twojej opinii ktoś szczególnie zawiódł w tym meczu?

Zawiodła drużyna. Nie ma jednego winnego. Wspólnie wygrywamy i wspólnie przegrywamy.

DA.: Ciekawi mnie, jak trener Rachwał reaguje po takiej porażce? Bo na konferencjach prasowych nie jest zbyt wylewny. Natomiast w trakcie meczów to istny wulkan. Czasami wygląda jakby sam chciał wbiec na boisko.

Przede wszystkim nie działa pod wpływem emocji i stara się podchodzić do nas z chłodną głową. Dopiero, gdy przeanalizuje mecz, tłumaczy nam błędy. Sam niedawno grał w piłkę, więc jak mało kto rozumie „szatnię”. Czasami nawet jest po meczu równie spocony jak my (śmiech).

DA.: Filozofia i pomysł na grę według trenera Rachwała zbliżony jest w jakimś stopniu do idei trenera Noconia i Banasika, z którymi wcześniej współpracowałeś?

Trener Dariusz Banasik miał bardzo podobny pomysł na drużynę. Również chciał grać ofensywnie i to nam się w Radomiaku udawało. Wywalczyliśmy przecież awans do I ligi. Natomiast jeśli chodzi o trenera Adama Noconia, to było kompletne przeciwieństwo stylu gry, jaki preferuje trener Rachwał.

BM.: Wróćmy może do teraźniejszości. Sezon zaczynałeś na środku obrony w duecie z Adamem Doboszem, a od 4. kolejki, czyli od meczu ze Śląskiem twoim partnerem na stoperze jest Kajetan Kunka. Z kim lepiej ci się współpracuje?

Trudne pytanie. W Puławach zagraliśmy z Adamem dobre zawody. Przegraliśmy, ale nie był to zły mecz. Poza tym środek obrony to nie jest pozycja Adama i pewnie lepiej czuje się na swojej nominalnej pozycji. Wierzę, że ponownie dostanie szansę i ją wykorzysta, bo jest dobrym zawodnikiem. Z Kajtkiem współpraca również układa mi się bardzo dobrze.

DA.: Czy jest na środku obrony jakiś wariant B w przypadku urazów bądź kartek? Kto oprócz Kajetana i Adama mógłby zagrać obok Ciebie na pozycji stopera?

To są pytania bardziej do trenera. Mamy w drużynie dwóch młodych stoperów, którzy czekają na swoją szansę. Trener musi wybrać tego, który w danym momencie prezentuje się najlepiej i to on będzie grać. Nieważne, czy ja, czy Kajtek. Jeśli będę grał słabo, to na sto procent usiądę na ławce rezerwowych. Na każdym treningu trzeba ciężko pracować, by zasłużyć na miejsce w składzie. Trener jest sprawiedliwy i nikogo nie faworyzuje.

BM.: Adam Dobosz w dość często wychodzi do przodu. Gra niemal w jednej linii z pomocnikami. Czy dla Ciebie jako stopera, który zostaje z tyłu jest to niekomfortowe? Musisz przecież pokryć większy obszar boiska.

W czasie meczu człowiek o tym nie myśli i stara się wypełniać swoje zadania możliwie jak najlepiej. Jeśli Adam „wyskoczy” do przodu, to reszta jest od tego, aby zwęzić obszar, pokryć przeciwnika, który ma akurat więcej przestrzeni. Nie widzę w tym problemu. Jeszcze raz podkreślmy, środek obrony to nie jest pozycja Adama, dlatego jego ciąg do przodu wcale mnie nie dziwi.

DA.: Ty też masz taki ciąg na bramkę. W końcówce meczu ze Zniczem, ruszyłeś na przebój, znalazłeś się w „szesnastce” rywala, co było później pokłosiem tego, że rywale strzelili gola na 3:2.

Uwielbiam grać piłką, podoba mi się styl preferowany przez trenera w Bełchatowie. Dopóki to działa, będę się starał pomagać chłopakom z przodu. Nie chcę jedynie bronić i wybijać piłek, aby mieć „czyste ręce”. Na boisku, podobnie jak w życiu trzeba ryzykować.

DA.: Od pierwszego meczu z Wisłą jesteś stałym egzekutorem rzutów wolnych, z których zdobyłeś już dwie bramki. Jak dużo czasu poświęcasz na doskonalenie tego elementu gry?

Tych bramek mogło być więcej (śmiech). Nawet w Lublinie mogła wpaść, gdybym był bardziej precyzyjny. Staram się zostawać po treningu i doskonalić ten aspekt gry. Sam trener daje nam czas na to, abyśmy doskonalili pewne elementy, w których czujemy się mocni.

BM.: Który gol twoim zdaniem był ładniejszy? Ten w Puławach czy bramka z meczu z Hutnikiem?

Żaden nie był ładny, bowiem bramkarz zawsze dotykał piłki (śmiech). Ale ważniejsza była na pewno ta bramka zdobyta w Krakowie, ponieważ zapewniła nam trzy punkty.

DA.: Jako obrońca nie masz zbyt wielu okazji do zdobywania bramek, ale masz patent na strzelanie goli swoim byłym lub przyszłym klubom. Nie wiem czy pamiętasz, ale w czerwcu 2020 roku, występując w barwach Chojniczanki zdobyłeś bramkę w Radomiu, a wcześniej w 2017 strzeliłeś gola GKS-owi Bełchatów.

Strzelam mało, więc doskonale to pamiętam (śmiech). Nie wiem, czy to przypadek, czy tak akurat ma być. Oby tych goli było jak najwięcej. Chciałbym jeszcze trafić np. głową. W meczu z Motorem miałem okazję, lecz zbyt lekko uderzyłem i bramkarz obronił. Będę próbował nadal.

DA.: W Bełchatowie przeżyłeś też chyba spore rozczarowanie. Bezbramkowy remis z GKS w ostatniej kolejce sezonu 2017/18 pozbawił Radomiaka awansu do F1L. Ty wówczas obserwowałeś ten mecz z ławki rezerwowych. Pamiętasz, co wtedy czułeś? Jak przyjęli to wasi kibice?

Pamiętam. Zresztą w Bełchatowie zawsze trudno się grało. Przed tamtym meczem wiedziałem, że nie będzie łatwo wywieźć kompletu punktów. I tak też było. Po meczu było ciężko, ponieważ na ten awans pracowaliśmy cały sezon, a mimo to potknęliśmy się na ostatniej przeszkodzie. Nie wspominam tego dobrze. Trochę gorąco było później w kontaktach z kibicami. Ale na samych meczach było super. Dużo lepiej się gra, kiedy słychać intensywny doping przez 90 minut. Czekam na to w Bełchatowie. Szanuję ludzi, którzy przychodzą na mecze i nas wspierają. Nieważne, czy wygramy, czy przegramy, oni są z nami. Za to należy im podziękować.

DA.: Awansowaliście jednak rok później. W Radomiaku byłeś jednym z podstawowych piłkarzy, dużo grałeś, także na początku w F1L. Co się potem wydarzyło, że trener Banasik z Ciebie zrezygnował?

Tak czasem bywa w sporcie. Powiem tylko tyle, że odejście z Radomiaka nie było moją decyzją.

BM.: Jakbyś zatem podsumował 2,5 roku spędzone w Radomiu? Jak wspominasz tamten okres?

Wspominam bardzo dobrze. To były moje pierwsze kroki stawiane w Polsce. Klub, miasto, ludzie. Znakomity czas. Szkoda tylko tej końcówki… Cały czas mnie to boli.

DA.: Boli chyba tym bardziej, że dziś Radomiak gra w Ekstraklasie, a u sterów jest jest wciąż ten sam trener. Utrzymujesz jeszcze jakiś kontakt z ludźmi z Radomia?

Mieliśmy tam fajną ekipę, więc z paroma chłopakami nadal utrzymuję relację. Mam tam też dobrych przyjaciół niezwiązanych z piłką. Mam tam do kogo wrócić.

BM.: Później twoje drogi z Radomiakiem się rozeszły, trafiłeś do Chojniczanki. Jak to się stało, że wybrałeś właśnie Chojnice?

Było kilka innych ofert, ale najbardziej konkretna była ta z Chojniczanki. Dzwonił do mnie trener Zbigniew Smółka i bardzo mu zależał, abym trafił do jego drużyny. Pojechałem chętnie, choć go wcześniej nie znałem. Dziś zrobiłbym podobnie. To bardzo dobry szkoleniowiec.

D.A.: Wówczas nie udało wam się utrzymać w F1L. Trochę przeszkodził w tym GKS, który poniekąd kosztem Chojniczanki pozostał na zapleczu Ekstraklasy. Ty jednak pomimo spadku zostałeś w Chojnicach. Wytłumacz mi, jak to się stało, że pomimo znakomitego poprzedniego sezonu, nie udało wam się awansować z powrotem?

Nie wygraliśmy w barażach (śmiech). Taka jest prawda. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Od początku sezonu graliśmy bardzo dobrze. Na koniec zabrakło jednak happy end’u.

DA.: W tym momencie muszę cię spytać o twoje relacje z Marcinem Grolikiem, kiedyś kapitanem GKS-u, dziś Chojniczanki. Wydaje mi się, że macie wiele wspólnego. Opowiedz nam o relacji z Marcinem.

Prawie cały czas graliśmy razem. „Grola” wspominam dobrze, to typowy boiskowy wojownik. Znałem go już wcześniej, widziałem jak gra w Bełchatowie. Wiedziałem kto to jest. Cieszyłem się, że będę miał obok siebie tak dobrego zawodnika.

DA.: Mówiłeś już o Arturze Golańskim, który namawiał cię do podpisania kontraktu. A czy z Marcinem konsultowałeś temat GKS-u Bełchatów?
Nie rozmawiałem z nim na GKS-u. Bardziej zależało mi na opinii ludzi, którzy teraz są w klubie. Kiedy Marcin grał w Bełchatowie, sytuacja wyglądała inaczej, choć problemy były podobne. Cały czas kontaktowałem się z Arturem, który już tutaj był. Pytałem go o szatnię, o trenera, o to jak to wszystko widzi z perspektywy zawodnika. On był tym pierwszym, który mnie przekonał do przyjścia.

DA.: W Chojniczance poznałeś też pewnie Pawła Czajkowskiego, który również nie tak dawno grał w Bełchatowie.

Tak, Paweł to dobry, spokojny chłopak. Szkoda, że teraz nie gra. Czasami chyba nawet nie łapie się do kadry meczowej? To był zawsze silny i waleczny piłkarz. W Chojnicach poznałem też Seweryna Michalskiego, który pochodzi przecież z Bełchatowa.

BM.: Co według ciebie jest kluczem do tak dobrej atmosfery w szatni GKS-u? Od kilku lat słyszymy, że szatnia w Bełchatowie jest zgrana, a piłkarze mówią wprost: nigdy nie byliśmy w tak dobrej szatni.

Słyszałem o tym wcześniej. Nie wiem, co ma na to wpływ. Z pewnością wiele czynników się na taki stan rzeczy składa. Np. sztab szkoleniowy, od którego bardzo wiele zależy. Mentalność drużyny podnosi do góry. Nie ma też widocznego podziału na starych i młodych. W GKS jest dużo młodzieży i choć czasami trzeba uczyć ją pokory (śmiech), to szatnia jako całość nadaje na podobnych falach. Mało kiedy się to zdarza. Ja przynajmniej nie spotkałem się wcześniej z tak dobrą atmosferą w zespole. Dlatego tym bardziej bolą porażki, ponieważ zespół jako wspólnota na nie nie zasługuje.

DA.: Wracając do przeszłości… W wieku 22 lat trafiłeś do Spartaka Trnava, późniejszego mistrza Słowacji, który w 2018 wyrzucił z eliminacji do Ligi Mistrzów Legię Warszawa. Grałeś też w młodzieżowych reprezentacjach Słowacji. Twoja kariera mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Dlaczego tak się stało, że wylądowałeś w polskiej II lidze?

Zawsze mogło być lepiej. Robię wszystko aby było. Tamto to już przeszłość, nie ma do czego wracać. Decyzje, które podejmujemy w młodości mają później wpływ na nasze dalsze losy. Jednak nie wszystko da się przewidzieć. Gdy grałem w reprezentacji U-19, potem U-21 przytrafiła mi się poważna kontuzja. Dwa razy więzadła krzyżowe. Półtora roku nie grałem w piłkę.

DA.: Jak przeżyłeś ten okres? Dla młodego chłopaka to przecież dramat.

Bardzo ciężko. Wszyscy mówili, że nie będę już grał w piłkę. Wtedy doświadczyłem, kto tak naprawdę jest prawdziwym przyjacielem. Wielu kolegów straciłem, choć uważałem ich za przyjaciół… Człowieka poznaje się jednak w chwilach prób, kiedy nie wszystko układa się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. To się tyczy zarówno żony, rodziny, jak i całej drużyny. Jak jest dobrze, każdy klepie po ramieniu, jest przy tobie. W chwilach trudnych, zostają tylko najbliżsi. To był bardzo trudny moment w moim życiu.

D.A.: Kto ci najbardziej pomógł dźwignąć się w tym trudnym momencie?

Rodzice i dziewczyna, dziś już narzeczona.

DA.: Później trafiłeś do drugoligowego czeskiego klubu MFK Frýdek-Místek, a następnie do Polski. Jak to się stało, że wylądowałeś w naszym kraju?

Zadzwonił telefon od menedżera z pytaniem, czy nie chcę wyjechać do Polski? Stwierdziłem, czemu nie? Inny kraj, nowi ludzie, nowa kultura. Poza tym polska piłka jest na nieco wyższym poziomie niż słowacka. Kibice, infrastruktura – absolutny top. Chciałem się tu spróbować, spodobało mi się, dlatego tutaj jestem. Od niedawna mieszka też ze mną narzeczona, więc tym bardziej jest mi łatwiej w nowym miejscu. Ona od pierwszego dnia jak tylko tutaj przyjechała powiedziała: będzie dobrze!

BM.: Jakbyś ocenił poziom sportowy piłki słowackiej i polskiej? Patrząc na wyniki naszych klubów w europejskich pucharach, dużej różnicy raczej nie ma.

Tak, poziom jest bardzo wyrównany. Mimo to wielu moich rodaków odchodzi do polskich klubów m.in. po to, by poczuć atmosferę stadionów i dopingu kibiców. Na Słowacji mamy naprawdę dobrych zawodników.

DA.: …pokazało to Euro 2020, podczas którego wygraliście z Polską 2:1. Dla nas było to szokiem, a jak wynik tej rywalizacji przyjęto na Słowacji?

Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie trudno, ale to był mecz, jak każdy inny. Chcieliśmy wygrać i to się udało. Było fajnie (śmiech).

BM.: Trochę już w piłkę grasz. Czy jest jakiś piłkarz, przeciwko któremu grałeś lub którego miałeś w swojej drużynie, który zrobił na tobie największe wrażenie?

Jest taki jeden zawodnik, który gra teraz w reprezentacji Słowacji. To Ivan Schranz. Graliśmy razem w Spartaku Trnava. Niedawno kupiła go Slavia Praga. Ale bardzo dużo nauczyłem się też, będąc w Spartaku od Miroslava Karhana, który swego czasu występował w VfL Wolfsburg i Besiktasie Stambuł. To wielokrotny reprezentant kraju. Do Trnavy przychodził na sam koniec swojej bogatej kariery i cieszę się, że mogłem z nim grać w jednej drużynie. Wspaniały człowiek, który pomimo sporych osiągnięć pozostał normalnym, prostym i życzliwym człowiekiem. Nigdy się nie wywyższał, pomagał wszystkim.

BM.: Jesteś jednym z siedmiu Słowaków występujących w II lidze. W sumie 37 twoich rodaków gra na poziomie centralnym w Polsce. Czy znasz się z kimś z tej grupy i czy utrzymujesz może jakieś relacje? Jeśli tak, to z kim?

Paru chłopaków znam. Na przykład Romana Gergela z Termaliki. Razem mieszkaliśmy przez pół roku w pokoju, kiedy graliśmy w DAC 1904 Dunajskiej Stredzie. Bardzo dużo z nim przeżyłem. Był też w Termalice Martin Mikovič, z którym graliśmy razem w Trnavie. Teraz nie przypomnę sobie wszystkich nazwisk, ale paru kolegów w Polsce mam.

DA.: A miałeś kiedyś zapytania o to, jak jest w Polsce? Pomagałeś któremuś piłkarzowi w przenosinach do polskiego klubu?

Zawodnik nie ma na to wpływu. Nie mogę przecież pójść do prezesa i powiedzieć, żeby podpisał kontrakt z tym czy innym zawodnikiem. Jedynie mogę wspomnieć menedżerowi, że znam dobrego piłkarza na pozycją x czy y. Wielu kolegów pytało, i paru rzeczywiście trafiło później do Polski. Każdemu polecam ten kierunek.

DA.: Wróćmy do spraw bieżących, do GKS-u. W czterech z siedmiu meczów traciliście bramkę w pierwszym kwadransie. Z czego wynikają te słabsze początki?

Może jesteśmy przemotywowani i za bardzo chcemy? Błędy indywidualne też mają na to wpływ. Rywale nie strzelają nam goli, bo mają nad nami widoczną przewagę – może z wyjątkiem Ruchu oczywiście – lecz po ewidentnych błędach jednostek. Musimy nad tym popracować.

BM.: Jesteś jednym z bardziej doświadczonych piłkarzy w naszej drużynie. Czy któryś z kolegów, z którymi pracujesz na co dzień, swoimi umiejętnościami lub etosem pracy zrobił na tobie wrażenie?

Nasze treningi są bardzo różnorodne i do tego ciekawe. Każdy z piłkarzy ma okazję się w danym ćwiczeniu wykazać. Nie ma takiego jednego, którego bym wyróżnił. Cieszę, że rywalizacja w drużynie się zwiększa, ponieważ do zajęć wracają kontuzjowani. „Wronka” [Łukasz Wroński – przyp. red.] powoli wraca i piłkarsko bardzo dobrze wygląda. Jak wróci „Grzelu” [Mikołaj Grzelak – przyp. red.] też będzie super. Czekamy jeszcze na „Żenię” [ Jewhen Radionow – przyp. red.].

BM.: A czy któryś z młodych zawodników ma twoim zdaniem szansę na zrobienie kariery choćby na poziomie Ekstraklasy? Jeśli tak, to który?

„Warnek” [Damian Warnecki – przyp. red.], jeśli będzie strzelał takie bramki jak z Pogonią, to na pewno zajdzie daleko. Myślę też, że Kewin Komar i Kajtek Kunka mają duże szanse, żeby w przyszłości trafić do Ekstraklasy. Są młodzi, ambitni, szybko się uczą.

DA.: Właśnie, a jak układa ci się współpraca z Kewinem? On jako bramkarz jest tuż za twoimi plecami. Podpowiadasz mu nieraz w trakcie meczów, np. jak powinien się ustawić, komu zagrać itp.?

Wszyscy staramy się mu pomagać. On z meczu na mecz będzie nabierał pewności siebie. Na pewno musi cały czas obserwować, krzyczeć, podpowiadać nam, obrońcom, bo to on od tyłu widzi najlepiej. Ma być szefem w polu karnym przy stałych fragmentach gry. Dajmy mu czas, ma spory potencjał i może być klasowym bramkarzem. Ma też świetnego trenera. Ale i Leon [Otczenaszenko – przyp. red.] prezentuje na treningach wysoką formę. Szkoda, że obaj nie mogą grać (śmiech). Rywalizacja w bramce GKS-u jest bardzo wyrównana. Nie wiadomo, co się wydarzy w kolejnych tygodniach. Po ostatnim meczu trener może nas wszystkich wymienić. Każdy musi być cierpliwi i czekać na swoją szansę. Leon dużo pracuje na treningach i wierzę, że jak dostanie szansę, to z pewnością ją wykorzysta.

DA.: Myślisz, że w meczu z Olimpią nastąpią zmiany w wyjściowym składzie?

Tego nie wiem. Mówię tylko jako zawodnik, po porażce 0:4…

BM.: Zawsze jako ostatni wychodzisz z tunelu na boisko. To jakiś twój przesąd, rytuał?

Tak, zawsze wychodzę z szatni ostatni. Po prostu, najlepiej się wtedy czuję. Nie ma to związku z żadnym przesądem.

DA.: Sprawiasz wrażenie człowieka bardzo spokojnego i opanowanego, co biorąc pod uwagę pozycję na jakiej występujesz na boisku raczej nie jest normą. To wynika z twojego charakteru? Jak na stopera łapiesz naprawdę mało kartek.

Trzeba grać twardo, ale mądrze i nie łapać głupich kartek np. za dyskusje z sędzią. To nic nie daje. Ja się staram komunikować z kolegami, podpowiadać im prostymi, krótkimi zdaniami. Gdy pada zbyt dużo słów, może dojść do nieporozumień, a nawet niepotrzebnej kłótni, co w trakcie meczu i emocji z nim związanych jest zupełnie niepotrzebne. Stoper to odpowiedzialna pozycja. Jak on popełni błąd, to na 80% padnie bramka. Staram się więc panować nad sobą i mieć cały czas chłodną głowę, skupiając się wyłącznie na piłce.

BM.: Podpowiadasz naszej młodzieży, by nie dawała się ponieść niepotrzebnym emocjom? Adrian Bielka np. w meczu z Pogonią dostał żółtą kartkę właśnie za dyskusję z arbitrem.

Bardzo mnie to wkurza. Cały czas przestrzegam kolegów, by nie łapali kartek za gadanie. Bo to osłabia drużynę. Jeśli upomnienie wynika z faulu, który miał na celu oddalenie zagrożenia od naszej bramki – okej, nie mam pretensji do nikogo. Natomiast bardzo nie lubię kartek za dyskusje z sędzią.

BM.: Przejdźmy z boiska do szatni. Z którym piłkarzem GKS-u masz najlepszy kontakt? Kto jest twoją bratnią duszą?

Z wieloma chłopakami mam dobry kontakt. Wszyscy są super. Najwięcej jednak rozmawiam z „Golem” [Artur Golański – przyp. Red.] oraz „Żenią” [Jewhen Radionow – przyp. red.], na którego czekamy. Mam nadzieję, że wróci jak najszybciej, ale z mięśniem łydki żartów nie ma. Leczenie tego urazu dość długo trwa. Wracając do pytania… Trudno powiedzieć o jednym, dwóch kolegów. Mamy świetną szatnię, w której bardzo dobrze się czuję. Codziennie rano z uśmiechem przychodzę do pracy.

DA.: A na kawę lub obiad po treningu, z kim najczęściej wychodzisz?

„Żenia”, „Golo”, Adam Dobosz… Czasem „Wronka”, idzie też Kajtek, „Riczi” [Marcin Ryszka – przyp. red.]…

DA.: …któryś z młodych zawodników też do Was dołącza? Kamil Mizera, Oskar Przywara…

… nie no, chłopaki po treningu idą do szkoły! (śmiech)

BM.: A kto w szatni GKS-u odpowiada za budowanie atmosfery? Kto np. puszcza muzykę?

„Riczi” [Marcin Ryszka – przyp. red.] coś tam wrzuca, Leon zresztą także. Na liście jest wszystko: czasami disco polo, czasem jakieś zagraniczne nowości. Po wygranym meczu fajnie jest posłuchać muzyki, a po przegranym… muzyka nie gra.

DA.: Zdążyłeś już poznać miasto? Jak ci się żyje w Bełchatowie?

Zobaczyłem trochę kopalni i tą największą dziurę odkrywkową w Europie. Póki co nie miałem zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Trening, dom, obiad, spanie – tak mniej więcej wygląda mój dzień. Ale myślę, że będzie też czas na poznanie okolicy. Na razie trzeba skupić się na pracy.

DA.: Spotkałeś się już z jakimiś wyrazami sympatii kibiców w naszym mieście? Ktoś cię rozpoznał w sklepie, na ulicy, chciał porozmawiać?

Tak, kilka razy. Jestem tu krótko, więc takich sytuacji było niewiele, ale owszem zdarzyły się gratulacje po zdobytych bramkach.

DA.: Czy z tych spotkań, które do tej pory rozegrałeś jesteś zadowolony? Czy masz jednak niedosyt?

Niedosyt mam cały czas. Każdy mecz oglądam na spokojnie, jak wracam do domu. Czasem się zdarza, że nie śpię całą noc, zwłaszcza po takim meczu jak ostatnio w Lublinie. Jestem surowy wobec siebie, nie innych. Bo tylko na swoje boiskowe poczynania tak naprawdę mam wpływ. Jestem od tego, by zespół nie tracił bramek.

DA.: Jedziecie teraz do Elbląga na mecz z Olimpią, która jest wysoko w tabeli. Grają tam dwaj byli napastnicy GKS-u, Patryk Winsztal i Szymon Stanisławski.

Obydwu znam jeszcze z czasów Radomiaka. „Stachu” – bardzo pozytywny chłopak. Mieszkaliśmy niedaleko siebie w Radomiu. Nadaje się do każdej szatni. Polecam takiego człowieka jak on. Chodzący pozytyw! Bardzo dobrze go wspominam. Cały czas robił jakieś żarty, ale nie mogę o nich opowiedzieć (śmiech). „Winiu” z kolei, jak się poznawaliśmy był jeszcze bardzo młody. Ich nowa drużyna jest dobrze zorganizowana w defensywie. Nic lekkiego nas nie czeka.

BM.: Masz dziś 29 lat. Czy swoją przyszłość wiążesz z futbolem czy po zakończeniu kariery masz na siebie zupełnie inny plan? Wiemy, że w Chojnicach prowadziłeś działalność gospodarczą.

(śmiech) Tak, prowadziłem. Póki co staram się skupić na piłce. Mam nadzieję, że jeszcze parę lat pogram. Co będzie potem? Zobaczymy. Kocham ten sport i mam nadzieję, że w nim zostanę. Poznałem w tym środowisku wielu znakomitych ludzi.

DA.: Stawiasz sobie jakiś cel na ten sezon?

Chcę cały czas grać i z każdym meczem podnosić swój poziom. Co będzie, zobaczymy w przyszłości, ale jestem dobrej myśli.

DA.: Duży optymizm bije od ciebie. To pomaga chyba nie tylko na boisku, ale i w codziennym życiu. Czy to wynika również z mentalności narodowej Słowaków?

Na piłce życie się nie kończy. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Ktoś może być znakomitym piłkarzem, ale na co dzień trudnym lub nawet złym człowiekiem. W piłkę gra się do 35, może 40 roku życia, ale co z tego, skoro później nie mamy o czym ze sobą rozmawiać? Ludzie nie muszą znać recepty na nasze problemy, najważniejsze jeśli cię wspierają słowem lub po prostu swoją obecnością. Wtedy dużo łatwiej się żyje i ja tak do tego podchodzę. Pozytywne nastawienie jest bardzo ważne. Czasami nie jest to proste, ale uwierz, ja przez półtora roku wegetowałem. Nie spałem, płakałem co noc, trudno mi było się z pewnymi sprawami pogodzić. W końcu się jednak dźwignąłem i przy pomocy bliskich jestem teraz tu, gdzie jestem.

DA.: Bardzo dobrze mówisz po Polsku. Sam się nauczyłeś czy ktoś ci pomagał?

Sam się uczyłem, ale miałem też kolegę w Radomiaku, Karola Hodowanego. Nie znałem ani jednego słowa po Polsku. On się mną od razu zaopiekował. Zabrał na miasto i uczył podstaw, jak dziecko. Pokazywał przedmiot i mówił: to jest szklanka, to jest łyżka. Potem to, co sam złapałem w szatni, przynosiłem do domu i uczyłem narzeczoną. Dzisiaj ona czyta polskie książki. Daliśmy radę nauczyć się języka.