WYWIAD GKS.NET.PL

Patryk Mularczyk: W piłce zdążę jeszcze zarobić, teraz liczy się regularna gra

#gksnigdyniezginie
#gksnigdyniezginie

Autor najefektowniejszego gola GKS-u w rundzie jesiennej. Chłopak, który w wieku szesnastu lat zadebiutował w pierwszej drużynie Zagłębia Sosnowiec. Pasjonat tatuaży, z których jak mówi – każdy jest przemyślany, a jego treść nieprzypadkowa. Piłkarsko wychowany przez byłego giekaesiaka. Patryk Mularczyk, jakiego nie znacie! Zapraszamy na konkretną, rzeczową rozmowę z najskuteczniejszym strzelcem GKS-u Bełchatów.

Damian Agatowski (GKS.net.pl): Jak spędziłeś okres świąteczno-noworoczny? Odpocząłeś?

Patryk Mularczyk (pomocnik GKS Bełchatów): Zdecydowanie odpocząłem. Starałem się unikać piłki, by po powrocie z urlopu jej „głód” był jeszcze większy. Święta i Nowy Rok spędziłem z rodziną w Sosnowcu, zaś w połowie grudnia byłem odwiedzić rodziców i młodszą siostrę, którzy od ponad roku mieszkają w Niemczech.

Jakie ważne sprawy załatwiałeś w Sosnowcu, skoro trener Derbin pozwolił ci przystąpić do zimowych przygotowań dzień później od pozostałych zawodników?

Dogadywałem warunki wciąż obowiązującego mnie kontraktu z Zagłębiem. Po prostu chciałem wiedzieć na czym stoję. Ze względu na dłuższą rundę jesienną w Ekstraklasie, nikt nie był w stanie pochylić się nad moją sytuacją. Później przyszły święta, Nowy Rok i tak naprawdę dopiero w ostatniej chwili podjęto decyzję o kontynuacji wypożyczenia do GKS-u. 9 stycznia wróciłem więc do Bełchatowa i mogłem rozpocząć przygotowania do rundy wiosennej.

Miałeś okazję porozmawiać z trenerem Zagłębia, Valdasem Ivanauskasem?

Nie. Co prawda spotkaliśmy się na klubowej wigilii, na którą również zostałem zaproszony, ale okazji do rozmowy w cztery oczy nie było. Przywitaliśmy się ze sobą i to wszystko.

A nie było trochę tak, że po dobrych występach w GKS, liczyłeś, że Zagłębie skróci wypożyczenie i wiosną pomożesz im w walce o utrzymanie Ekstraklasy?

Oczywiście zdawałem sobie sprawę w jakiej sytuacji – patrząc na ligową tabelę – znajduje się obecnie Zagłębie. Po ruchach transferowych widać, że klub stawia wszystko na jedną kartę, stąd miałem świadomość, że mój powrót w takich okolicznościach, pomimo niezłej jesieni w moim wykonaniu, może być niemożliwy. Oczekiwania były, ponieważ liczyłem, że chociaż pojadę z zespołem na obóz, by móc pokazać się nowemu trenerowi. Furtka była otwarta. Zapadły jednak inne decyzje, na które nie miałem większego wpływu.

Myślisz, że w międzyczasie włodarze Zagłębia kontaktowali się z trenerem Arturem Derbinem, pytając o ciebie?

Sam trener mówił mi, że rozmawiał z prezesem Zagłębia, który pytał o moją formę. Trener mnie chwalił, podkreślał, że zrobiłem ogromny postęp, jednak wspólnie uznaliśmy, że pozostanie w Bełchatowie do czerwca będzie dla mnie najlepszym rozwiązaniem.

Cofnijmy się o kilka lat wstecz. W czerwcu 2014 r. debiutowałeś w pierwszej drużynie Zagłębia, dokładnie osiem dni po swoich 16. urodzinach. Był to mecz II ligi z Odrą Opole, a na boisku zmieniałeś… Huberta Tylca. Jak to wspominasz?

Bardzo dobrze. Wówczas trenerem Zagłębia był Mirosław Smyła, który zaprosił mnie na treningi z pierwszym zespołem. Dla takiego chłopaka była to wspaniała wiadomość i ogromna szansa na pokazanie się. Trenowałem cały tydzień z drużyną by zadebiutować już w meczu z Ostrovią, jednak przepisy mi na to nie pozwoliły, ponieważ w dniu meczu nie miałem ukończonych szesnastu lat, a taki był wymóg. Trener mnie jednak zapewnił, że w ostatniej kolejce pojadę z drużyną do Opola i w meczu z Odrą otrzymam swoją szansę. Tak też było. Na pamiątkę zostawiłem sobie koszulkę, która już zawsze będzie mi przypominała premierowy mecz w seniorach.

Miałeś okazję przeżywać dwa awanse z Zagłębiem z drugiej do pierwszej ligi i z pierwszej ligi do Ekstraklasy. Mało który piłkarz w tak młodym wieku ma taką możliwość. Już dziś CV masz stosunkowo bogate.

Tak na dobrą sprawę ten pierwszy awans wywalczyli inni. Ja wtedy wchodziłem w końcówkach kilku meczów, dlatego świętowałem nieco z boku, jako zawodnik, który trenuje, lecz dopiero wchodzi do poważnej piłki. Ten drugi awans, do Ekstraklasy, wspominam już dużo cieplej, ponieważ dostałem szansę od trenera Dariusza Dudka i zacząłem występować częściej. Zdobyłem nawet dwie bramki, dlatego radość z awansu była dużo większa.

Nie było ci żal, że zamiast szykować się do debiutu w Ekstraklasie, znalazłeś się dwa szczeble niżej?

Właściwie tuż po awansie, jak tylko wróciliśmy do treningów, odbyłem z trenerem kilka rozmów na temat mojej przyszłości. Miałem świadomość, że mogę zostać i wystąpić w jednym lub dwóch meczach, a potem siedzieć pół roku na ławce rezerwowych. Szkoda mi było czasu. Stąd decyzja o wypożyczeniu. Na początku była opcja pierwszoligowa. Byłem trzy dni na testach w Garbarni Kraków, lecz trener Mirosław Hajdo nie potrafił się do końca określić, czy widzi mnie w swojej drużynie. A że większość zespołów pozamykało już swoje kadry, wciąż pozostawałem zawodnikiem Zagłębia. Wtedy zadzwonił trener Artur Derbin, szybko zdołaliśmy się porozumieć i tak wylądowałem w Bełchatowie.

Trochę łatwiej przychodzi się do obcego miejsca, kiedy wokół jest kilka znajomych twarzy?

Zdecydowanie. Zaraz po telefonie od trenera, skontaktowałem się z Marcinem Sierczyńskim i Hubertem Tylcem, wypytałem jak to wszystko wygląda. Długo nie musiałem się namyślać. Spakowałem się i po kilku dniach byłem już zawodnikiem GKS-u.

…a wspominali, że wypłaty nie zawsze wpływają terminowo?

Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że w II lidze może być z tym różnie, ale na tamten moment, liczyła się dla mnie przede wszystkim regularna gra. Pieniądze były sprawą drugorzędną. Wiedziałem, że warunki do pracy w Bełchatowie są bardzo dobre: kilka boisk, siłownia, jednym słowem wszystko, czego piłkarz potrzebuje do rozwoju. Jestem jeszcze młody, więc w piłce – mam nadzieję – zdążę jeszcze zarobić.

Dość szybko musiałeś wyfrunąć z rodzinnego gniazda. Nie bałeś się – nazwijmy to – życia na własny rachunek?

Już w młodym wieku zacząłem mieszkać sam. Nawet będąc jeszcze w Sosnowcu, gdzie miałem przecież rodzinę i dziadków. Nigdy nie stanowiło to dla mnie problemu. Nawet mieszkanie, które wynajmuje mi dzisiaj klub, nieco odświeżyłem. Byłem przyzwyczajony do sprzątania, gotowania itp. codziennych czynności, lecz to też duża zasługa mojej narzeczonej, która na samym początku we wszystkim mi pomagała. Przez dwa lata mieszkaliśmy razem, lecz niedawno ze względu na pracę musiała wrócić do Sosnowca. Odwiedza mnie jednak często, więc jakoś sobie radzę.

A rodzice, skoro mieszkają za granicą, mieli okazję obejrzeć „na żywo” mecz syna?

Tak. Jak pierwszy raz przyjechali odwiedzić mnie w Bełchatowie, graliśmy akurat ze Skrą. Fajnie się złożyło, bo udało mi się wtedy strzelić gola, a GKS wygrał. Niestety przyjechali z Niemiec tylko na kilka godzin i zaraz po meczu ruszali w drogę powrotną. Rodzice praktycznie zawsze kiedy mają wolne, starają się przyjechać na jakiś mój mecz. Zawsze miałem od nich duże wsparcie.

Przed przyjściem do Bełchatowa miałeś okazję współpracować z trenerem Tomaszem Łuczywkiem, który w sezonie 2005/06 był piłkarzem GKS-u. Później trenowałeś pod okiem m.in. Jacka Magiery, Dariusza Dudka i Artura Derbina. Któremu szkoleniowcowi zawdzięczasz najwięcej?

Trudno wyróżnić jednego trenera, ponieważ od każdego czegoś się jednak nauczyłem. Najmilej wspominam trenera Łuczywka, ponieważ prowadził mnie przez dziesięć lat, ucząc wszystkiego od podstaw. Piłkarsko mnie wychował. Później był nawet w sztabie pierwszej drużyny wraz z trenerem Derbinem. Ten duet wprowadził do szatni znakomitą atmosferę, piłkarsko wiele wtedy zyskałem. Później był trener Magiera, który był nie tylko wymagającym szkoleniowcem, ale przede wszystkim pedagogiem. Miał znakomite podejście do młodych piłkarzy. Następnie trener Dudek, który obdarzył mnie zaufaniem i dał możliwość w miarę regularnych występów w I lidze. Zresztą z trenerem Dudkiem znałem się jeszcze z czasów kadry Śląska, kiedy miałem 12-13 lat.

Jacek Magiera jest dziś trenerem reprezentacji U-20, która w tym roku wystąpi na mistrzostwach świata do lat 20 na turnieju w Polsce. Myślisz, że grając w wyższej lidze miałbyś szansę na powołanie?

Selekcjonerzy reprezentacji młodzieżowych szukają przede wszystkim zawodników grających w drużynach z Ekstraklasy bądź I ligi. Kiedy zaczynałem regularnie otrzymywać szansę gry w Zagłębiu, czułem, że dobrymi występami będę mógł zasłużyć przynajmniej na konsultacje. I nie myliłem się. Po dobrej jesieni w I lidze, pojawiło się zainteresowanie moją osobą. W II lidze znacznie trudniej jest się wypromować, lecz nie jest powiedziane, że się nie da. Mamy żywy przykład Damiana Michalskiego, który po dobrej rundzie w II lidze podpisał kontrakt z drużyną z Ekstraklasy.

23 mecze, 7 goli, jedna asysta. Zadowolony jesteś ze swoich jesiennych statystyk w GKS?

Trudno powiedzieć. Początek sezonu miałem naprawdę udany i dobrze to wyglądało. Później prawie 300 meczowych minut musiałem czekać na zdobycie kolejnego gola i to działało na mnie deprymująco. Patrząc na liczby, jesień nie wyglądała źle, ale zawsze mogło być lepiej. Jak w tym przysłowiu „Apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Z każdym kolejnym meczem chciałem dawać drużynie jeszcze więcej. Kiedy jednak przyszła ta strzelecka niemoc, trener Derbin powtarzał mi, abym się „nie napinał”, bym w tym co robię był konsekwentny, a przełamanie samo przyjdzie. Nawet będąc jakiś czas temu w Sosnowcu rozmawiałem z Martinem Pribulą [pomocnik Zagłębia Sosnowiec – przyp. red.], który opowiadał, że miał podobną sytuację, lecz trener Magiera uspokajał go i powtarzał by nie podchodził z nastawieniem że „musi”, lecz solidnie pracował, a w końcu impas zostanie przełamany.

Ty jak już się przełamałeś, zrobiłeś to w bardzo efektowny sposób. Gol z Radomiakiem przez wielu oceniany jest jako najładniejsza bramka GKS-u w rundzie jesiennej. Zdarzyło ci się wcześniej zdobywać podobne gole?

Może za czasów juniorskich, ale w piłce seniorskiej był to mój pierwszy taki gol. Mam nadzieję, że kolejne – równie efektowne – są jeszcze przede mną (śmiech).

Gol i wypowiedź Patryka Mularczyka po meczu z Radomiakiem [WIDEO]

Jak duży wpływ miały na ciebie minusowe punkty, z którymi GKS rozpoczynał sezon? Gdyby nie to, zimę spędzilibyście na podium ligowej tabeli.

Te dwa punkty każdemu z nas „siedziały” w głowie. Na szczęście dość szybko wyszliśmy na plus i nie chcieliśmy już do tego wracać. Mam nadzieję, że brak tych dwóch punktów na koniec sezonu, nie zaważy na miejscu w tabeli, które wszystkich nas, piłkarzy i kibiców, zadowoli.

Który mecz z rundy jesiennej najlepiej wspominasz?

Pod względem atmosfery i całej otoczki, najlepiej wspominam mecz z Widzewem. Pełny stadion, głośny doping kibiców z obu stron i nawet moment, kiedy wybiegaliśmy na rozgrzewkę – aż dreszcze przechodziły. Te gwizdy pod naszym adresem, mnie dodatkowo motywowały. Szkoda, że nie udało się wygrać. Wszyscy byliśmy rozczarowani i wręcz wkurzeni, ponieważ była realna szansa pokonać lidera. Niestety zabrakło klarownych sytuacji i trzeba było zadowolić się remisem. Ale spokojnie, na wiosnę przyjadą do nas, to wtedy z nimi wygramy (śmiech).

Z którym piłkarzem GKS-u masz najlepszy kontakt?

Szczerze mówiąc, nie ma zawodnika, z którym się najbardziej trzymam. Z całą szatnią mam dobry kontakt i według mojej opinii, dogaduję się z każdym z kolegów. Jeśli już miałbym kogoś wskazać to na pewno Marcin Sierczyński i Hubert Tylec, ponieważ znam ich najdłużej i można powiedzieć, że to m.in. oni wprowadzali mnie do szatni Zagłębia. Dobry kontakt mam również z Pawłem Czajkowskim obok którego siedzę w szatni.

…a z Bartkiem Bielem?

Wiem do czego zmierzasz (śmiech). Zapewne chodzi o sytuację w meczu z Błękitnymi. Oczywiście, mogłem wtedy podać piłkę do niego, ale z drugiej strony gdybym strzelił celnie, nikt by nie miał pretensji i wszyscy cieszyliby się z gola. Niestety poślizgnąłem się i chybiłem. Bartek trochę się zdenerwował, a ja zamiast sprawę załagodzić, również niepotrzebnie się „zagotowałem”. Emocje wzięły górę, ale zaraz po meczu, a nawet jeszcze w jego trakcie, wyjaśniliśmy sobie wszystko, podaliśmy ręce, więc nie ma o czym mówić. Dodam jeszcze, że nawet podczas treningów, jesteśmy z Bartkiem w parze przy wielu ćwiczeniach.

Czy to prawda, że w szatni GKS-u istnieje nieformalny podział na wychowanków i zawodników spoza Bełchatowa?

Nie da się nie zauważyć, że chłopaki, którzy piłkarsko wychowywali się w GKS, mocno są ze sobą zżyci. Trzymają się razem i to moim zdaniem jest bardzo dobre. To oni w dużej mierze „robią” atmosferę w zespole. Nie powiedziałbym jednak, że szatnia jest przez to podzielona. To jest zupełnie normalne. Jak już wcześniej wspomniałem, znałem się z Sosnowca z Marcinem Sierczyńskim i Hubertem Tylcem, i to że czasami spotkamy się również przed lub po treningu, wcale nie oznacza, że w szatni są jakieś podziały. Znamy się najdłużej, podobnie jak wychowankowie GKS-u, dlatego w moim odczuciu jest to normalne.

Jak zareagowałeś na informację o podpisaniu przez Damiana Michalskiego kontraktu z Wisłą Płock?

Bardzo pozytywnie! Moim zdaniem większa liczba młodych zawodników z niższych lig, powinna dostawać szansę, ponieważ wielu z nich ma ogromny potencjał. Niestety często się tych chłopaków nie zauważa, a przykład Damiana pokazuje, że z II ligi też można wyciągnąć solidnego piłkarza. Zaraz po ukazaniu się oficjalnych komunikatów, serdecznie Damianowi pogratulowałem i mam nadzieję, że takich przykładów sportowego awansu, będzie coraz więcej.

Rozmawiacie ze sobą o celach na rundę wiosenną? Temat możliwego awansu do I ligi jest w szatni poruszany?

Nikt z nas głośno nie chce mówić o awansie. Zdajemy sobie sprawę co musimy poprawić w naszej grze, czego brakowało jesienią aby tych punktów na koncie GKS-u było trochę więcej. Mamy swoje problemy, ale na ten moment uważam, że nie ma sensu składać żadnych deklaracji, tylko skupić się na pracy, a wiosną na każdym kolejnym spotkaniu. Jest jeszcze tyle punktów do zdobycia, że dzisiejsze dywagacje na temat walki o miejsce pierwsze, drugie czy piąte, nie mają znaczenia.

Jakie są największe piłkarskie atuty Patryka Mularczyka?

Kluczowe podanie, uderzenie zarówno z bliskiej odległości, jak i z dystansu, mobilność, technika. Pomimo moich 170 cm wzrostu, głową też potrafię coś strzelić (śmiech).

A na jakiej pozycji czujesz się najlepiej? Jako zawodnik ustawiony za plecami napastnika czy „egzekutor”?

Właściwie całą rundę jesienną graliśmy z wysuniętym Bartkiem Bartosiakiem, chociaż wszyscy wiemy, że nie jest on typowym napastnikiem. Sam to zresztą podkreśla. W wielu przypadkach Bartek szukał gry w bocznych sektorach, robiąc tam przewagę, co przynosiło drużynie wiele korzyści. Bartek potrafi dobrze dograć piłkę i widać to zresztą po jego liczbach – ma więcej asyst niż strzelonych goli. Gdybyśmy znaleźli prawdziwego napastnika, a Bartek wrócił na swoją ulubioną pozycję, zyskała by wówczas cała drużyna, a liczba strzelonych bramek z pewnością byłaby większa. W niektórych jesiennych meczach, brakowało nam właśnie takiego „lisa pola karnego”. Trener chce abyśmy razem z Bartkiem byli z przodu mobilni, często zmieniali pozycje i jesienią w wielu przypadkach dobrze nam to wychodziło. Jednak chwilami brakowało tej „dziewiątki”, która kończyłaby akcje celnym strzałem.

Od początku przygotowań pracują z Wami trzej zawodnicy ofensywni – Tomasz Dzida, Sebastian Szerszeń i Wiktor Putin. Jak oceniasz ich umiejętności i ewentualną przydatność do zespołu?

Trudno powiedzieć. Póki co tych treningów z piłką było niewiele, ponieważ w pierwszej fazie przygotowań, skupialiśmy się przede wszystkim na pracy siłowej i wytrzymałościowej. Dopiero w tym tygodniu trener przygotował dla nas więcej ćwiczeń typowo piłkarskich. Po tych kilku treningach widać, że Wiktor dobrze czuje się z piłką przy nodze, jest szybki i zwinny, ale tak naprawdę dopiero sparingi zweryfikują tych chłopaków. Czy będą naszym wzmocnieniem? Poczekajmy. Na pewno dwa, trzy wzmocnienia naszej drużyny są wskazane.

Trzeci tydzień zimowych przygotowań powoli dobiega końca. Przed Wami pierwszy sparing z ŁKS, później jeszcze mecze z m.in. ze Stomilem Olsztyn, Świtem Nowy Dwór i GKS Tychy. Jak oceniasz dobór rywali i czego oczekujesz po tych spotkaniach?

Poziom naszych sparingpartnerów dobierał trener, który chce nas sprawdzić na różnych płaszczyznach, zarówno z zespołami teoretycznie silniejszymi, jak i grającymi w niższych ligach. To będzie pewnego rodzaju wykładnik na podstawie którego, będzie dobierana taktyka i sposób gry w rundzie rewanżowej. Wyników tych sparingów nie brałbym zbytnio do siebie, ponieważ te przede wszystkim liczyć się będą w lidze. Teraz musimy swoje wybiegać, zaliczyć dobrą jednostkę treningową w starciu z rywalem, którego nie znamy i najważniejsze – wypełnić założenia taktyczne.

Na koniec nie mogę nie zapytać o twoje tatuaże. Masz ich chyba najwięcej spośród wszystkich piłkarzy GKS-u? Przybliż proszę ich historię.

Tatuaże podobały mi się od najmłodszych lat. Mając 15 czy 16 lat, rodzice mi ich zabraniali, dlatego pierwszy zrobiłem sobie dopiero w dniu osiemnastych urodzin, nie mówiąc im o tym. Szczęśliwi z tego powodu nie byli, lecz gdy przeczytali treść i znaczenie pierwszego tatuażu: „Waszego syna sny nie spełniłyby się, gdyby nie Wy”, na pewno byli w szoku, ale spodobał im się ten cytat. To takie moje motto, które przyświeca mi w życiu. Wiele osób przestrzegało mnie, że jak wykonam pierwszy tatuaż, kolejne będą tylko kwestią czasu. I rzeczywiście coś w tym jest. Tatuowanie wciąga. Można powiedzieć, że nie zdążyłem się obejrzeć, a lewą rękę mam już całą wytatuowaną (śmiech). Każdy tatuaż jest jednak przemyślany, a jego treść nieprzypadkowa. Swojej narzeczonej obiecałem, że drugą rękę zostawię, ale mam już pomysły na kolejne tatuaże, więc mam nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko (śmiech).