Oczywiście po meczu pucharowym z Wigrami, trudno wyciągać daleko idące wnioski, ale fakt jest taki, że już dawno nie czułem tyle pozytywnej energii, mimo wciąż jeszcze wielu mankamentów, które należy wyeliminować.
W 2010 roku, Tomasz Wróbel, po meczu z Cracovią, gdzie GKS mimo iż prowadził do 85 minuty 2:0 po bramkach Łukasza Bociana i Dawida Nowaka, przegrał 3:2, wypowiedział słynne słowa, że czuje się jak dziwka po gang bangu! Od tamtej pory, miałem nieodparte wrażenie, że słowa te stały się dla GKS niczym, klątwa, która ciągnęła się za nami następne pięć lat. W tym czasie, GKS zanotował trzy spadki i jeden awans wielokrotnie czujac się pewnie jak wspomniana przez Tomka przysłowiowa „dziwka” i to do tego niestety „pijana” (Pucharowy mecz z Piastem 0:5 przelał czarę goryczy i w konsekwencji pokazał, że nad drużyną już nikt i nic nie panuje, łącznie z trenerem Kamilem Kieresiem). W ostatnich pięciu latach doświadczyliśmy więcej upokorzeń niż dni chwały, a tracenie punktów w końcówkach spotkań, stało się czymś nagminnym.
GKS na przestrzeni lat, wypracował sobie solidną markę na krajowym podwórku, i potrafił pokazać naprawdę kawał dobrego futbolu. Do dziś uważam, że piłka jaką grali za czasów Oresta Lenczyka, była jak z kosmosu i patrząc zupełnie obiektywnie, nie wiem czy jakakolwiek drużyna zbliżyła się do tak płynnego i widowiskowego futbolu, jaką prezentowała ówczesna Duma Brunatnej Stolicy. Ale to moje zdanie i opinia. Niestety z reputacją jest tak, że długo się ją buduje, a stracić można bardzo szybko. Po spadku z pierwszej ligi, wszyscy zastanawiali się czy ktokolwiek jest w stanie zatrzymać lawinę spadków i tym samym uchronić klub przed niebytem. W klubie nie działało nic, a trener Andrzej Konwiński okazał się „za miękki” na bełchatowską szatnię.
Zmiany we władzach, też nie budziły optymizmu, bo prezes Wiktor Rydz, szybko pokazał, że nie specjalnie zna realia polskiej piłki, nawet tej na poziomie Ekstraklasy, a pojęcie marketingu w klubie okazało się zbyt trudnym pojęciem. GKS już dawno, a może nigdy w swojej 40 letniej historii nie stał na pozycji, którą można było spokojnie określić jako beznadziejna.
Jak pisałem we wcześniejszych swoich felietonach, wszędzie raczej zgliszcza i popiół, a wizja szybkiego postawienia klubu na nogi zaczęła być niczym scenariusz, ale dobrego filmu sf.
Po trudnym sezonie drugoligowym, gdzie niemal do samego końca walczyliśmy o ligowy byt, GKS pod wodzą trenera Mariusza Pawlaka, uratował status drugoligowca i tym samym powstrzymał lawinę spadków. Już w poprzednim sezonie widać było zalążki tworzenia się nowego charakteru, a trener Pawlak konsekwentnie realizował swoją wizję, chociaż nie wszyscy piłkarze pasowali do koncepcji i stylu jakiego oczekiwał szkoleniowiec o czym niejednokrotnie wspominane było na konferencjach prasowych.
Chociaż trener nie wymienił personalnie, kto go zawodził, to w okresie letnich przygotowań, bardzo szybko się przekonaliśmy, kto do GKS już nie pasuje. W Drużynie zostali ci co chcieli i ci co wg trenera się nadawali do budowania wizji drużyny gotowej mozolnie wspinać się na miejsce, które ten klub zasługuje. Bardzo dobrym posunięciem, było powierzenie trenerowi Pawlakowi nieoficjalnej roli dyrektora sportowego i uczynienie go odpowiedzialnym za transfery. Prezes Rydz zajął się zatem sprawami organizacyjnymi, a za kształt drużyny odpowiada bełchatowski szkoleniowiec.
Efekt tego jest taki, że po raz pierwszy od lat, na inaugurację ligi, a nawet już dużo wcześniej, GKS ma skład, który w spokoju może się przygotowywać do walki o ligowe punkty. Doskonale wiemy jak to bywało w poprzednich latach, gdzie całe tabuny piłkarzy przyjeżdżały na testy, a w trakcie sezonu dochodzili zawodnicy (często miałem wrażenie przypadkowi), co nie sprzyjało konsolidacji zespołu, a tym bardziej budowania właściwej formy.
Trener Mariusz Pawlak, już jako piłkarz był twardy, nieustępliwy i z charakterem wojownika. Widać, że warsztat trenerski podążył dokładnie tymi samymi ścieżkami i teraz to samo próbuje zaszczepić „nowej” drużynie z Bełchatowa. Znajomość realiów pierwszo i drugo ligowych pozwala wierzyć, że ściągnięci piłkarze zrobią w nadchodzącym sezonie zdecydowaną różnicę. Po raz pierwszy od lat w Bełchatowie wieje optymizmem, a nie wszechobecną zgnilizną.
Oczywiście po meczu pucharowym z Wigrami, trudno wyciągać daleko idące wnioski, ale fakt jest taki, że już dawno nie czułem tyle pozytywnej energii, mimo wciąż jeszcze wielu mankamentów, które należy wyeliminować.
Chce wierzyć jednak, że tak jak mecz z Cracovią nałożył na GKS klątwę, tak mecz z Wigrami, będzie swoistym nowym początkiem i pozwoli odciąć złe duchy przeszłości raz na zawsze. Nie wiem co przyniesie przyszłość, ale wierzę, że właśnie na naszych oczach narodziła się szanowna Dama w średnim wieku, a wszystkie „dziwki” wszelkiej maści odeszły bezpowrotnie.