W jaki sposób pomógł mu trener Kamil Kiereś? Co zyskał występując w III-ligowej Olimpii Zambrów? Na jakiej pozycji rozpoczynał swoją przygodę z futbolem i jak wspomina debiut w Ekstraklasie – o tym wszystkim opowiedział nam wychowanek GKS-u Bełchatów, który powrócił na S3 przed sezonem – Mateusz Szymorek. Obrońca, z którym o piłce można rozmawiać godzinami. Zapraszamy do lektury!
Damian Agatowski (GKS.net.pl): Jak ci mijają pierwsze dni urlopu? Stronisz zupełnie od piłki czy na przykład mecz w telewizji chętnie obejrzysz?
Mateusz Szymorek (obrońca GKS Bełchatów): Już jeden mecz Pucharu Polski (Wisła Sandomierz – Odra Opole) oglądałem, więc pod tym względem raczej nie odpoczywam od piłki (śmiech). Ogólnie jednak siedzę w domu i odpoczywam. Miałem dużo grania jak na ten rok, ponieważ kończąc sezon w Olimpii Zambrów, dwa dni później byłem już w Bełchatowie, nie mając praktycznie żadnej przerwy urlopowej, dlatego teraz przyda mi się dłuższy wypoczynek.
Trener rozpisał ci jakieś indywidualne ćwiczenia na ten czas wolny?
Każdy z nas otrzymał rozpiskę z ćwiczeniami, więc mimo, iż jesteśmy na urlopach, swoje musimy zrobić. Póki co roztrenowanie i lekkie bieganie. Mamy dwa tygodnie wolnego, a pod koniec grudnia zaczynamy wprowadzenie do zajęć, jakie czekają nas w okresie przygotowawczym.
Miesiąc przerwy dla zawodowego piłkarza to według ciebie dużo czy mało?
Prawdę mówiąc, odliczając czas na wykonanie ćwiczeń z „rozpiski”, pozostają nam jedynie dwa tygodnie samego odpoczynku. Później zaczyna się praca indywidualna każdego z nas, więc czasu na regeneracje wcale nie jest zbyt dużo. Choć i tak zdecydowanie więcej niż w okresie letnim, między końcem starego, a początkiem nowego sezonu.
Po ostatnim meczu w Częstochowie, Bartosz Biel z powodu stłuczenia stawu ramiennego ćwiczył jeszcze pod okiem fizjoterapeuty. Podobnie Mariusz Magiera, który miał problem z mięśniem łydki. Ciebie na szczęście urazy omijały.
To prawda. Udało mi się uniknąć jakiś większych urazów. Fakt, drobne stłuczenia były, ale najważniejsze, że zdrowie mi dopisywało i mogłem się skupić przede wszystkim na grze.
Jesteś usatysfakcjonowany swoją postawą w rundzie jesiennej? Wejście w sezon miałeś bardzo dobre, później nieco przygasłeś, tracąc pierwszy skład po przegranym meczu ze Stalą Stalowa Wola. Wróciłeś do jedenastki w meczu PP z Miedzią i właściwie do końca roku grałeś już niemal zawsze.
Chyba mogę być zadowolony, aczkolwiek miałem też trochę szczęścia. Na pierwszy mecz z Pogonią Siedlce przygotowywany do gry na mojej pozycji był Marcin Ryszka. Wypadł jednak ze składu z powodu kontuzji, a ja wskoczyłem na jego miejsce. Widocznie na tyle przekonałem trenera, że w kolejnych meczach, już po powrocie Marcina do zdrowia, obaj wychodziliśmy w pierwszej jedenastce. Oczywiście miałem też chwilową zniżkę formy, ale świetnie wypełnił ją Mikołaj Grzelak. Każdy z nas dał coś drużynie i wydaje mi się, że wszyscy możemy być zadowoleni po tych 21. kolejkach.
Ten gol w meczu z Błękitnymi to najlepsze wspomnienie z rundy jesiennej?
Na pewno tak, tym bardziej, że zdobyłem go w dniu swoich urodzin. Poza tym była to moja debiutancka bramka w seniorskiej piłce, dlatego radość była podwójna. Mam tylko nadzieję, że na kolejną nie będą musiał aż tyle czekać (śmiech).
Gol i wypowiedź Mateusza Szymorka po zwycięskim meczu z Błękitnymi Stargard [WIDEO]
Patryk Mularczyk zaraz po meczu z Radomiakiem, w którym strzelił pięknego gola przewrotką, powiedział tuż po spotkaniu, że czuł się tego dnia na tyle dobrze, że był wręcz przekonany, że zdobędzie bramkę. Czy ty wychodząc na mecz z Błękitnymi, w dniu swoich 25. urodzin, również przeczuwałeś, że wydarzy się coś wyjątkowego?
Może nie przed samym meczem, ale w trakcie spotkania czułem się naprawdę dobrze. Jeszcze kilka dni przed tym pojedynkiem, graliśmy w Pucharze Polski z Miedzią Legnica i już wtedy byłem bliski zdobycia bramki. Można więc powiedzieć, że ten debiutancki gol wisiał w powietrzu i w spotkaniu z Błękitnymi w końcu się udało (śmiech).
A w którym meczu twoim zdaniem, można było ugrać coś więcej, by ten – skądinąd bardzo dobry – wynik punktowy mógł być jeszcze lepszy?
Przede wszystkim szkoda tej porażki u siebie ze „Stalówką”. Prowadziliśmy po pierwszej połowie 1:0, a wszystko się posypało w momencie, kiedy Emil Thiakane został ukarany czerwoną kartką – moim zdaniem niesłusznie. Za tamto zagranie żółta kartka byłaby wystarczająca. Cała ta sytuacja zupełnie pokrzyżowała nam plany, a jeszcze ten gol w przedłużonym czasie gry… Remis w tym meczu i w takich okolicznościach, również byłby dobrym wynikiem. Niestety przegraliśmy pechowo 1:2. Drugim takim spotkaniem był pojedynek w Pruszkowie, gdzie przegraliśmy ze Zniczem 0:1. To był tzw. mecz „do pierwszej bramki” – kto strzeli, zwycięży. Równie dobrze to my mogliśmy pokusić się o wygraną, bo swoje sytuacje mieliśmy. Poza tymi dwoma meczami, właściwie z każdego innego spotkania wycisnęliśmy maxa. Ja jestem bardzo zadowolony z tego, co udało nam się ugrać w rundzie jesiennej. Oby na wiosnę podobny wynik udało się powtórzyć.
A mecz z Widzewem, w którym rywal kończył w dziewiątkę? Nie szkoda trochę, że nie udało się wygrać na boisku lidera?
Rzeczywiście, zapomniałem o meczu z Widzewem – może dlatego, że pojawiłem się na boisku dopiero w samej końcówce. Również szkoda tych punktów, szczególnie, że zawodnicy Widzewa bardzo się „zagotowali” i dwóch otrzymało czerwone kartki. Plus tego meczu jest jednak taki, że nie straciliśmy bramki, przerywając Widzewowi serię siedmiu kolejnych zwycięstw. Punkt na boisku lidera należy więc szanować.
Czujesz satysfakcję, że macie najlepszy blok defensywny w całej lidze? 13 goli straconych w 21 meczach to trzeci najlepszy wynik spośród wszystkich drużyn na szczeblu centralnym, licząc Ekstraklasę, I i II ligę.
Jako obrońca jestem zadowolony, że w większości meczów nie traciliśmy bramek. Oczywiście broni zawsze cały zespół, ale ja jako defensywny zawodnik, czuję satysfakcję z tego, że tak rzadko dawaliśmy się przeciwnikom zaskoczyć. Przez całą rundę kładliśmy podczas treningów duży nacisk na grę obronną i to chyba przyniosło zamierzony efekt w postaci zaledwie 13-tu straconych goli.
Niemalże w każdym meczu podłączałeś się do akcji oskrzydlających, robiąc przewagę w ofensywie. Wynika to z twojego „ciągu na bramkę” czy bardziej z zaleceń trenera?
Niewielu kibiców pewnie wie, że w młodości występowałem również w pomocy, więc podłączanie się do ataków nie jest dla mnie niczym nowym. W dzisiejszym futbolu boczni obrońcy są niejako zmuszeni do większej aktywności z przodu, dlatego staram się wspomagać ofensywę. Tym bardziej w naszym ustawieniu, gdzie gramy z przodu jednym napastnikiem. Trener tego od nas wymaga, by tych obiegów i dośrodkowań w wykonaniu moim czy Mikołaja Grzelaka było jak najwięcej.
Wróciłeś do GKS-u po rocznym pobycie w Olimpii Zambrów. Nie obawiałeś się tego, jak zostaniesz przyjęty? Stare przysłowie mówi, że „dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi”.
W ogóle nie miałem obaw. Wracając do GKS-u, czułem się jakbym wracał do siebie. Zostało kilku chłopaków z poprzedniej drużyny, a do tego mnóstwo wspomnień, więc nie miałem żadnego problemu by się zaaklimatyzować ponownie w zespole. Czułem się tak, jakbym właściwie w ogóle stąd nie odchodził.
A kiedy dowiedziałeś się o ponownym zainteresowaniu GKS-u twoją osobą?
Pierwsze rozmowy z dyrektorem sportowym odbyłem już podczas gali na 40-lecie klubu. I tak naprawdę w kontakcie telefonicznym pozostawaliśmy od stycznia br. Można więc powiedzieć, że już w czasie rundy wiosennej wiedziałem, że dostanę w Bełchatowie drugą szansę. Oczywiście stuprocentowej pewności nie miałem, ale sygnał poszedł, więc musiałem tylko dać trenerowi argumenty swoją dobrą grą w Olimpii, bym dostał drugą szansę w GKS.
A jak wspominasz czas spędzony w Olimpii? Byłeś tam etatowym obrońcą, zaliczyłeś 33 występy. Pojechałeś tam aby się odbudować czy pokazać niektórym osobom, że może zbyt szybko z ciebie zrezygnowały?
Dużo mi dal ten okres spędzony w Zambrowie. Podpisując umowę z Olimpią, postawiłem sobie kilka celów, które bardzo chciałem zrealizować. Przede wszystkim, zacząć regularnie grać. Tej regularności trochę mi brakowało podczas mojej wcześniejszej gry w GKS. Obrońca, podobnie jak bramkarz, musi grać jak najwięcej. Musi czuć, że trener mu ufa, wtedy pewne decyzje podejmowane w czasie meczu przychodzą łatwiej. Nie ma obawy, że po jednym złym zagraniu lub jednym słabszym meczu, w następnym na pewno nie wyjdę w pierwszym składzie. Oczywiście początkowo byłem zły, że schodzę ligę niżej, ale dziś wiem, że to była dobra decyzja. Dojrzałem piłkarsko, nabrałem większej pewności, zrobiłem krok w tył, by teraz zrobić dwa do przodu.
Mieliście znakomite serie meczów bez porażki i bez straconej bramki. Wiadomo, że każda passa musi się kiedyś skończyć. Czy to nie jest trochę tak, że ta ostatnia porażka ze Skrą sprowadziła nas wszystkich na ziemię? Poniekąd wylała kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy drużyny i kibiców, dając do zrozumienia, że na awans do I ligi trzeba jeszcze mocniej popracować?
Przede wszystkim szkoda tej porażki, ponieważ w tej ostatniej serii gier inne drużyny z czołówki pogubiły punkty, więc istniała realna szansa – w przypadku zwycięstwa w Częstochowie – przezimowania na podium ligowej tabeli. Generalnie mecz ze Skrą wcale nie był zły w naszym wykonaniu. Chyba nawet mieliśmy więcej okazji podbramkowych od przeciwnika. To spotkanie przypominało mi trochę mecz z Siarką Tarnobrzeg, gdzie również o końcowym wyniku zadecydowała jedna bramka, a z przebiegu całego spotkania byliśmy stroną przeważającą. W Tarnobrzegu udało się wygrać, w Częstochowie niestety nie. Pozytyw po tej porażce na pewno jest taki, że do pierwszego spotkania w rundzie wiosennej podejdziemy jeszcze bardziej zmotywowani, aby te stracone punkty odrobić.
A nie wydaje ci się, że ta porażka była pokłosiem stosunkowo wąskiej kadry GKS-u? Przecież przez całą rundę grało was właściwie 14-15 w 21 spotkaniach! Czy w pewnym momencie zwyczajnie nie zabrakło świeżych sił?
Potencjał kadrowy mamy taki, jaki udało się wypracować przed sezonem. Jest dużo młodzieży, która może w tej rundzie nie grała zbyt wiele, ale daje jasne sygnały i powoli przebija się do składu. To spowodowało, że graliśmy wąską kadrą. Mogę jednak zapewnić, że na każdy kolejny mecz wychodzi najlepsza jedenastka, jaką w danym momencie dysponuje GKS Bełchatów. Z pewnością wąska kadra miała jakiś wpływ na przemęczenie czy brak świeżości, zwłaszcza, że runda była przedłużona o cztery spotkania. Ręczę jednak, że każdy z nas dał z siebie 100%, dlatego chciałbym aby i kibice docenili nasze wyniki.
Jesteś jednym z pięciu piłkarzy w obecnej kadrze GKS-u, który posmakował gry w Ekstraklasie. Jak ją wspominasz?
Mam mieszane uczucia, ponieważ z jednej strony udało mi się rozegrać kilka spotkań, a z drugiej nie pomogłem na tyle, by zespół utrzymał się w Ekstraklasie. Po awansie w sezonie 2013/14 liczyłem, że otrzymam trochę więcej szans gry. Miałem wówczas propozycję aby odejść na wypożyczenie, zacząć regularnie występować. Podszedłem do sprawy bardzo ambicjonalnie, może nawet za bardzo, chcąc udowodnić sobie i innym, że stać mnie na grę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Rywalizacja w drużynie była jednak na tyle duża, że tych szans właściwie nie otrzymywałem. Na mojej pozycji występował wówczas Adam Mójta i Alexis Norambuena. Dopiero w rundzie wiosennej, kiedy byliśmy w dołku, następowały roszady na stanowisku trenera, a w zespole szukano różnych opcji, wtedy otrzymałem prawdziwą szansę debiutu w Ekstraklasie. Swój pierwszy mecz z Podbeskidziem, pomimo porażki wspominam dobrze, ponieważ nie popełniłem większych błędów. Patrząc jednak na rezultaty wówczas osiągane, pozostaje sporo goryczy, ponieważ wciąż przegrywaliśmy.
Twój drugi mecz przeciwko Piastowi Gliwice, przeszedł do historii występów GKS-u w Ekstraklasie, jako spotkanie, w którym padło aż dziewięć bramek. Wynik był hokejowy – 6:3 dla Piasta.
Pamiętam. Kamil Wilczek strzelił nam cztery bramki, a Konstantin Vassiljev dwie. Tego dnia wszystko im wychodziło – w przeciwieństwie do nas. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wystąpił w podobnym meczu.
Jak z perspektywy czasu oceniasz to, co się stało w sezonie 2014/15? Rundę jesienną GKS kończył na 4. miejscu, a wiosną, choć był wzmocniony m.in. przez przyjście do klubu Arkadiusza Piecha, zdobył zaledwie dziewięć punktów i z hukiem zleciał z Ekstraklasy.
Wiele czynników złożyło się na taki stan rzeczy. Nie jestem w stanie powiedzieć, który zaważył najbardziej. Atmosfera w szatni trochę się popsuła, ale to raczej zrozumiałe, kiedy nie ma wyników. Brakowało chemii w drużynie. Każdy kolejny przegrany mecz, dokładał nam ciężaru gatunkowego. Ta seria się przedłużała. Byliśmy coraz bardziej sfrustrowani. W takich sytuacjach zaczynasz tracić wiarę we własne umiejętności. To są ciężkie momenty, nawet dla doświadczonych zawodników. Widocznie nie wszyscy sobie z tym poradzili, a presja wyniku nas przerosła.
Po roku gry w elicie, GKS ponownie wylądował w I lidze. Huragan przeszedł przez drużynę, odeszło 21 zawodników, na testach pojawiły się dziesiątki nowych. Ale przede wszystkim przyszedł trener Rafał Ulatowski, a ty jako jeden z nielicznych pozostałeś w klubie. I wtedy sytuacja się powtórzyła – solidna gra w rundzie jesiennej i katastrofa wiosną. Jak to możliwe?
Praktycznie taka sama sytuacja. Jeden, drugi, trzeci mecz przegrany i zrobiło się nerwowo. Po pierwszych porażkach nikt z nas nie przypuszczał, że możemy spaść drugi rok z rzędu. Fakt, mieliśmy bardzo młodą drużynę, która wpadła w dołek i do końca nie potrafiła się z niego wydostać. Nie chcę wchodzić w sprawy personalne dotyczące zmiany na stanowisku trenera, ponieważ po ostatnim meczu sezonu, w którym pokonaliśmy Bytovię (5:1), chodziły takie głosy, czy nie należało wcześniej dokonać zmiany szkoleniowca? Pamiętajmy jednak, że ten mecz już o niczym nie decydował, więc trudno wydawać osąd na podstawie tylko tego meczu. Oczywiście nie umniejszam roli trenera Kieracha, który nas dobrze przygotował do tamtego spotkania. Dzisiaj można tylko „gdybać”, czy udałoby nam się utrzymać w I lidze, gdyby trener Kierach przejął stery po trenerze Ulatowskim nieco wcześniej.
Pamiętam jak w meczu ostatniej szansy w Katowicach, kiedy utrzymanie było jeszcze możliwe, przegraliście z wcześniej zdegradowanym już Rozwojem 1:2. Po meczu byłeś jednym z nielicznych piłkarzy, którzy podeszli pod sektor kibiców GKS-u.
Do dziś mam ten mecz w pamięci. Targały nami ogromne emocje. Zdawaliśmy sobie sprawę, jak ważne było to spotkanie. Do przerwy prowadziliśmy 1:0, niestety w drugiej połowie Tomasz Wróbel dwukrotnie nas przechytrzył, zdobywając gola i notując asystę. Pamiętam, że po stracie drugiej bramki ze złości i może trochę bezsilności, kopnąłem słupek. Chyba zbyt nerwowo wyszliśmy na to spotkanie. Trudno być jednak spokojnym, kiedy jesteś na krawędzi i decydują się losy twojego utrzymania w lidze. Ręczę jednak za chłopaków, że wszystkim nam zależało na utrzymaniu. Niestety się nie udało.
Przeżyłeś w GKS pięciu trenerów (Kiereś, Zub, Ulatowski, Konwiński i Pawlak), u każdego miałeś mniejsze lub większe kłopoty z grą. Dowiedziałeś się od nich, co robisz źle i czego brakuje?
Od każdego trenera czegoś się nauczyłem. To były różne filozofie futbolu, inne wymagania wobec drużyny i poszczególnych zawodników. Ciężko jest wypunktować, któremu co zawdzięczam. Bardzo dużo zrobił dla mnie trener Kiereś, który zwyczajnie dał mi możliwość zaistnienia w seniorskiej piłce. Paradoksalnie więc, pierwszy spadek z Ekstraklasy w 2013 roku, wyszedł mi na dobre, ponieważ rozpocząłem treningi z seniorami i miałem okazję pograć w I lidze. Byłem wtedy młodzieżowcem, a przepisy wymagały aby na boisku występował przynajmniej jeden taki zawodnik. Trener więc nie chciał szukać kogoś z zewnątrz, tylko skupił się na tych młodych piłkarzach, którzy grali wcześniej w Młodej Ekstraklasie i ja byłem jednym z nich. Dziś mam świadomość, że choć trener Kiereś obdarzył mnie zaufaniem, nie do końca wykorzystałem szansę, jaką mi dał. Wtedy jednak nie miałem takiej świadomości, jaką mam dzisiaj, dotyczącej chociażby diety czy przygotowania mentalnego. Mam więc niedosyt, ponieważ mogłem wyciągnąć więcej z tamtego okresu.
A jakbyś porównał obecną drużynę GKS-u do tej z sezonu 2016/17 trenera Konwińkiego i wczesnego Pawlaka?
Wydaje mi się, że potencjał tamtej drużyny do tej, którą mamy dzisiaj był porównywalny, aczkolwiek w tamtym okresie traciliśmy zbyt dużo bramek. Dziś jesteśmy starsi o dwa lata i trochę bardziej doświadczeni. Nasza gra jest bardziej konkretna. Nie spadamy poniżej pewnego poziomu, co w sezonie 2016/17 niestety nam się zdarzało. Teraz nawet gdy mamy gorszy mecz i nie potrafimy strzelić gola, udaje się na tyle zabezpieczyć tyły, że kilka spotkań kończyło się remisami. I to na przykład odróżnia dzisiejszy GKS, od tego sprzed dwóch sezonów. Trzeba również dodać, że w tym sezonie w każdym meczu występuje większa ilość wychowanków niż w poprzednich latach. Zaangażowanie i oddanie dla klubu są dzięki temu na wyższym poziomie i to też ma duży wpływ na nasze dobre wyniki.
Jaka jest największa różnica między Mariuszem Pawlakiem a Arturem Derbinem? Ten pierwszy w pewnym momencie cię skreślił, drugi dał ci szansę ponownych występów w GKS.
U trenera Pawlaka nie miałem takiego zaufania, jakim dziś obdarza mnie trener Derbin. W zasadzie grałem co drugi, trzeci mecz, więc brakowało systematyczności. Czasami nawet nie łapałem się do kadry meczowej, choć wcale nie czułem się gorszy od tych zawodników, którzy na tamtą chwilę wychodzili w pierwszej jedenastce. Dla mnie nie była to komfortowa sytuacja. Grając u trenera Derbina mam świadomość, że nawet po słabszym meczu nie będę od razu skreślony. Występuję regularnie, więc moja pewność siebie też jest na zdecydowanie wyższym poziomie. Oczywiście nie chcę aby to wybrzmiało, że trener Pawlak jest gorszym trenerem. Nie. Po prostu miał inną koncepcję gry, ja to szanowałem. Po sezonie 2016/17 odbyliśmy rozmowę, w której zapowiedział, że ma inną wizję defensywy, dając mi do zrozumienia, że powinienem szukać nowego klubu. Nie mam do niego żalu.
A jak odebrałeś różnicę między II a III ligą, do której po odejściu z Bełchatowa trafiłeś?
Wbrew pozorom z III ligi wcale nie jest tak łatwo awansować na poziom centralny, co pokazał chociażby przykład Widzewa sprzed dwóch lat. Drużyny są bardzo wyrównane, a chętnych do awansu zawsze jest kilku. Jest parę klubów bardzo mądrze zarządzanych, z budżetami na poziomie I ligi, o czym może nawet nie każdy wie. Tam buduje się drużynę przez 2-3 sezony i po awansie ten zespół jest kompletny, co dziś udowadnia przykład ŁKS-u czy GKS-u Jastrzębie. Nawet Olimpia Zambrów, w której byłem przez rok jest dobrze zarządzana. Poza pełnowymiarowym boiskiem trawiastym do treningów, właściwie niczego tam nie brakuje. Może gdyby klubem zainteresowały się pewne osoby i pomogły go jeszcze lepiej prowadzić, dziś w Zambrowie byłaby II liga? Ze swej strony mogę jeszcze dodać, że jeśli chodzi o kwestie finansowe, wszystko było uregulowane w terminie. System premiowania był przejrzysty i klub w pełni się z nami rozliczał. Budżet był spięty, nie było kontraktów ponad stan. Klub jest bardzo rozsądnie zarządzany. Wystarczy poprawić „kosmetykę”.
Za co najczęściej obrywa ci się od trenera?
Trener dużą wagę przywiązuje do trzymania się swojej strefy na boisku. Podkreśla, by nie dawać się wyciągnąć przeciwnikowi poza obszar przewidziany dla mojej pozycji. Jestem w drużynie pół roku i dość szybko pojąłem, o co chodzi trenerowi w koncepcji gry defensywnej.
A za co cię najczęściej chwali?
Trener jest zwolennikiem podłączania się bocznych obrońców do akcji ofensywnych. Staram się to robić w każdym spotkaniu, choć mam świadomość, że mógłbym nieco poprawić swoje statystyki, ponieważ zanotowałem do tej pory jedną asystę. Generalnie trener nie chwali jednostek, zawsze podkreśla, że tworzymy drużynę i jeśli chwali, to grupowo. Cały zespół pracuje w obronie, cały zespół pracuje na wynik. Krzywdzące byłoby dla innych, gdyby trener wyróżniał personalnie kogokolwiek, ponieważ wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy. Tworzymy jeden team.
…i to widać na boisku. Można powiedzieć, że w Bełchatowie wreszcie mamy drużynę, która podąża w jednym kierunku, a wszystko cementuje trener Derbin.
Cieszę się, że to widać. Trener rzeczywiście jest bardzo pozytywnym człowiekiem, optymistycznie nastawionym do życia i to chyba przenosi się również na nas. Potrafi nas dobrze zmotywować i pozytywnie nastawić do każdego meczu. To cementuje drużynę, w której – co też należy podkreślić – zebrała się grupa ludzi ambitnych, którzy nadają na tych samych falach. Potrafimy się ze sobą dogadać. Nie ma żadnych grup w szatni, podziału na młodych i starych. To również ma wpływ na osiągane wyniki.
Odnoszę wrażenie, że jesteś najspokojniejszym piłkarzem w szatni GKS-u. Mam rację?
Ja z natury jestem spokojnym człowiekiem. Chociaż po latach spędzonych w gronie tych samych kolegów z szatni, muszę przyznać, że stałem się bardziej otwarty na ludzi. Może też po tej przemianie, nazwijmy to z chłopca w mężczyznę, również moja gra zaczęła wyglądać lepiej. W pewnym sensie dojrzałem.
A propos kolegów z szatni. Czy twoim zdaniem któryś z zawodników, występujących z tobą w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy, mógł zrobić większą karierę?
Z tamtej ekipy praktycznie wszyscy zostali zawodowymi piłkarzami. Nie licząc Pawła Lenarcika, Mikołaja Grzelaka czy nawet Bartka Bartosiaka, z którymi do dziś gram w GKS, jest Piotr Witasik w Olimpii Grudziądz, Łukasz Wroński w Stali Mielec, Seweryn Michalski w Chojniczance, Marcin Flis w Sandecji Nowy Sącz, pozostali też występują na boiskach I bądź II ligi, a nawet w Ekstraklasie, jak np. Damian Szymański. Wszyscy, którzy w tamtym okresie wyróżniali się w drużynie Młodej Ekstraklasy, wybili się i do dziś grają na dobrym poziomie. Żaden talent nie został zmarnowany.
A na przykład Paweł Zięba, który po rozstaniu z GKS wylądował w siódmej lidze niemieckiej?
Paweł miał zawsze wysokie umiejętności. Był szybki, miał dobre dośrodkowania i sporo asyst w meczach ME. Nie wiem co się takiego stało, że dziś nie gra przynajmniej w II lidze? Może życie go zmusiło, by podjąć takie, a nie inne decyzje? Kto wie, czy gdyby obrał podobną drogę, zszedł szczebel niżej, zagrał sezon na przyzwoitym poziomie, to czy dziś nie grałby wyżej? Nie mnie to jednak oceniać. Ważne aby był szczęśliwy i wiodło mu się jak najlepiej, bez względu na to, gdzie jest.
Grając w Olimpii Zambrów w 33 meczach otrzymałeś zaledwie trzy żółte kartki, co jak na bocznego obrońcę jest sporym osiągnięciem. Po rundzie jesiennej w GKS masz dwie żółte kartki. Otrzymałeś kiedyś kartkę za „pyskówkę” z sędzią?
Nigdy mi się to nie zdarzyło. Wszystkie upomnienia jakie otrzymywałem, wynikały z boiskowej walki. Staram się nie dyskutować z arbitrami, by nie łapać niepotrzebnych kartek, ponieważ to później skutkuje absencją w kolejnym spotkaniu. Generalnie wszelkie złe emocje staram się chować w sobie, a upust im dawać tylko w czasie zdrowej, sportowej walki.
A kto wiedzie prym w szatni, zwłaszcza w momentach, kiedy drużynie nie idzie?
Bartek [Bartosiak – red.], który jest najczęściej kapitanem, „Magic” [Mariusz Magiera – red.], „Grolo” [Marcin Grolik – red.], Patryk Rachwał, „Siara” [Marcin Sierczyński – red.], czyli zawodnicy najbardziej doświadczeni, którzy w piłce nie jedno już przeżyli i wiedzą, jak drużyna powinna zareagować w momencie kryzysu. Swoimi radami potrafią resztę ekipy zmobilizować, zwrócić uwagę na popełniane błędy.
A czy „młodzież” potrafi się starszym postawić? Pytam, ponieważ właśnie w meczu z Błękitnymi doszło do przepychanki i utarczki słownej Patryka Mularczyka z Bartoszem Bielem. Zaraz po tym meczu Bartosz zapewniał, że wszystko jest w porządku; że wyjaśnił z Patrykiem pewne kwestie i nie ma mowy o konflikcie.
Ta sytuacja pokazuje, że każdemu w szatni zależy na jak najlepszych wynikach GKS-u, ponieważ każdy jest ambitny. Mamy charakternych piłkarzy, takich „z zębem”, co według mnie działa na korzyść całej drużyny. W meczu z Błękitnymi poszło o decyzję podjętą przez „Mulara”, który strzelał, choć mógł podać do lepiej ustawionego Bartka. Niemniej całe zajście zostało wyjaśnione przez trenera, więc nie ma tematu. Wszystko jest w porządku.
Dużo się ostatnio słyszy o nieciekawej sytuacji finansowej GKS-u. Brakuje jednak potwierdzenia, jak jest naprawdę? Czy to tylko pogłoski, czy rzeczywiście jest coś na rzeczy. Bartek Bartosiak po meczu z Radomiakiem powiedział, że „osiągane przez was rezultaty są lepsze niż sytuacja w klubie”. Możesz się do tego odnieść?
Przede wszystkim należy pamiętać, jaką drogę przeszedł klub w ostatnich latach. Były dwa spadki rok po roku, więc trudno oczekiwać, by budżet był taki jak w czasach Ekstraklasy. Nie jest jednak na tyle źle, aby mówić, że sytuacja organizacyjna w klubie jest fatalna. Powoli wszystko idzie w dobrym kierunku. Może potrzebny był bodziec z naszej strony, dobre wyniki osiągane tej jesieni, aby pewne sprawy pozytywnie rozwiązać. Z naszej strony poszedł jasny sygnał, że chcemy walczyć o jak najwyższe cele. Ostatnio mieliśmy rozmowy z prezesem i padły zapewnienia, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Podpisaliśmy regulamin premiowania, więc naprawdę nie jest aż tak źle, jak się co niektórym kibicom może wydawać. Oczywiście jakieś drobne problemy są, ale nie na tyle duże, aby stawiać tezę, że sytuacja w GKS jest fatalna. Większość klubów w Polsce ma problemy, a w Bełchatowie nie jest na tyle źle, by włodarze i osoby zarządzające, nie dali sobie z nimi rady.
Nie obawiasz się trochę, że wobec dobrej postawy GKS-u jesienią, kliku zawodników stało się łakomym kąskiem dla zespołów chociażby z I ligi? Ostatnio np. Marcin Ryszka wystąpił w sparingu Podbeskidzia.
To jest normalna kolej rzeczy, ponieważ każdy by chciał grać jak najwyżej. Większość zawodników ma jednak kontrakty z GKS do czerwca, więc nie sądzę by zimą nastąpiła lawina odejść. Wszyscy zgodnie podkreślają, że dobrze się w Bełchatowie czują i wydaje mi się, że nikt z podstawowych zawodników nas nie opuści. Bardziej skłaniałbym się ku temu, że ktoś do nas w okienku transferowym dołączy. A jeśli nawet ktoś z obecnej kadry miałby odejść, to tylko ci zawodnicy, którzy są w GKS na zasadzie wypożyczenia. Może macierzysty klub po nich sięgnie, bo zagrali fajną rundę w II lidze. Tak może być, ale wcale nie musi.
A według ciebie na jakiej pozycji przydałoby się drużynę wzmocnić?
Najbardziej przydałaby się taka typowa „dziewiątka”. Bartek sam podkreśla, że nie jest napastnikiem, często schodzi do boku. Ale może właśnie dlatego wypracowaliśmy sobie pewien styl, który sprawdził się jesienią. W momencie odejścia z klubu Adama Setli, zostaliśmy właściwie z jednym nominalnym napastnikiem – Przemkiem Zdybowiczem. Dlatego chyba przydałaby się większa rywalizacja na tej pozycji.
Plan sparingów znasz. Czekają was pojedynki m.in. z ŁKS, Stomilem Olsztyn i GKS Katowice. Dobry zestaw?
Oczywiście fajnie jest się mierzyć z rywalami grającymi wyżej od nas. Należy jednak pamiętać, że będzie to poniekąd poligon doświadczalny, więc kibice do wyników nie powinni przykładać większej uwagi, ponieważ te mecze mają nas przede wszystkim przygotować do rundy wiosennej pod względem motorycznym. Najważniejsze abyśmy dobrze ten okres przepracowali, a żniwo tej pracy zbierać będziemy w lidze. Bez względu na to, z kim przyjdzie nam się mierzyć w sparingach, jestem spokojny o to, jak trener przygotuje nas do rundy wiosennej.
Za chwilę święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Jaki był dla ciebie ten 2018?
Pod względem piłkarskim to był dobry rok. Sportowo na pewno awansowałem, wracając z Olimpii Zambrów do Bełchatowa. Jestem zadowolony, ponieważ zarówno wiosną, jak i jesienią, występowałem regularnie i w mojej ocenie, były to poprawne występy.
Jakie cele stawiasz przed sobą w Nowym Roku?
Na pewno cel jest drużynowy. Chcemy zakończyć sezon na jak najwyższym miejscu w tabeli. Fajnie byłoby awansować, jednak pamiętajmy, że to jest sport. Nie zawsze wszystko układa się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Jesteśmy zdeterminowani, ale też spokojnie podchodzimy do tego, co przed nami.